23.11.2011
JAK NIE PRZEZ TEATR, TO WCALE?
My wierzymy w to, że teatr i jednostka mogą zmieniać świat. Niech to będzie zmiana o charakterze lokalnym, ale to już będzie znaczące. - mówi Justyna Lipko-Konieczna - dramaturżka spektaklu „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto?”
My wierzymy w to, że teatr i jednostka mogą zmieniać świat. Niech to będzie zmiana o charakterze lokalnym, ale to już będzie znaczące. - mówi Justyna Lipko-Konieczna - dramaturżka spektaklu „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto?” wystawianego między innymi w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego - „Boska Komedia”.
Konrad Bińczyk: - Jaki jest Pani teatr?
Justyna Lipko-Konieczna: Moje myślenie o teatrze jest bardzo społeczne. Zakładam, że teatr jest narzędziem zmiany. Być może to trochę idealistyczne, ale w Ameryce, to właśnie teatr w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych dwudziestego wieku, był ogniskiem zmian społecznych. Wierzę, że w Polsce teatr także może społecznie uświadamiać, proponować rozwiązania problemów, z którymi w przestrzeni publicznej wciąż nie najlepiej sobie radzimy, jak choćby z kwestią wykluczeń na tle seksualnym, wyznaniowym, rasowym.
- W „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto?”, widoczne są dwa wątki główne. Z jednej strony mamy wydarzenia lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, a z drugiej perspektywę kobiet tamtego okresu. Czy da się określić, która z tych dwóch narracji jest ważniejsza?
- My z Małgosią Głuchowską myślimy o teatrze w ramach szerszego historyczno-kulturowego kontekstu, którego głównym tematem jest podmiot kobiecy rozumiany jako podmiot społeczny. Dlatego ciężko mówić, co jest ważniejsze, trudno to rozdzielić. To założenie warunkuje kształt każdego spektaklu, wpływa na sam wybór tematu. Perspektywa kobieca jest w teatrze, ale i szerzej w sztuce, wciąż bardzo słabo obecna. Pamiętajmy, że w Polsce w zasadzie nie zaistniał feminizm drugiej fali. Ten feminizm ideologiczny, który doprowadził w USA i w Europie do równouprawnienia w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. PRL, pod pozorem wprowadzania równouprawnienia, zniósł różnicę płci, ograniczając wolność zarówno kobiet i mężczyzn. Ta przemoc odbywała się także w języku. Wszyscy pamiętamy słynną formułę „Obywatele, kobiety, młodzież”. Dla nas wyzwaniem jest przede wszystkim język, wiemy że dopóki nie ma nas w języku, nie istniejemy. Dlatego też musimy walczyć o swoją przestrzeń.
- W takim razie można powiedzieć, że w sztuce prawda historyczna Henryki Krzywonos i Anny Walentynowicz jest bardziej istotna od stanowiska prezentowanego przez Lecha Wałęsę?
- My w ogóle nie operujemy kategorią prawdy. Została ona już tak bardzo skompromitowana, że w naszym zestawie pojęć, których używamy, pojęcie prawdy historycznej nie istnieje. Istnieje natomiast pojęcie prawdy egzystencjalnej. Gdy opowiadamy o postaciach męskich i kobiecych, chodzi nam o ich doświadczenie egzystencjalne, dlatego żadna z tych historii nie jest pierwsza. Jedna ze scen w scenariuszu, która była dla nas kluczowa, nosi tytuł konfrontacji. Pokazujemy równorzędną konfrontację różnych doświadczeń, różnych historii.
- Widz musi wybrać, która opowieść mu bardziej odpowiada?
- Tak. Korzystając oczywiście ze swojego zaplecza wiedzy. Bo to nie jest pytanie o prawdę, wartościujące. To próba skonfrontowania różnych wersji, dania możliwości przyjrzenia się różnym narracjom.
- Skąd pomysł na taki scenariusz?
- Hasło przyświecające tegorocznej odsłonie „Boskiej Komedii”, to „pomniki polskie”. W polskiej kulturze kobiety, figury symboliczne: Matka Polka, Matka Boska, zawłaszczają przestrzeń kobiecie realnej. Dla mnie stało się tak również w historii Solidarności. Te kobiety, które działały, organizowały życie podziemne, ryzykowały życiem, walczyły, stały ciałem zbiorowym, nikt dziś o nich nie pamięta. Są zupełnie nieznane szerszej społeczności, albo znane tylko wąskiej grupie wtajemniczonych. Dla nas historia tego zbiorowego zaniku pamięci, była punktem wyjścia do myślenia o nieistniejącym pomniku pewnego typu działania kobiecego w przestrzeni publicznej. Hasło „pomnika polskiego”, zestawiło się w naszych głowach z pomnikiem, którego nie ma, a powinien być. Nieistniejący pomnik, to nieistniejąca przestrzeń dla kobiecej wersji historii.
- Ta sztuka jest zatem pomnikiem kobiet?
- To nie jest w żadnym wypadku pomnik tych kobiet. Nasze myślenie wynika z samego problemu istnienia i nieistnienia pomnika. Bardziej interesuje nas to, co doprowadziło do tego, że pomnika nie ma, niż samo stawianie go. Stąd zderzenie różnych narracji. Jest to raczej sztuka o kobiecej wersji historii z dużym akcentem na „Solidarność”. „Solidarność” jako ruch i zderzenie historyczne interesuje nas w szerszej perspektywie społeczno-kulturowej.
- Temat „Solidarności” stał się w dzisiejszych czasach banalny. Przez „uważnienie” stał się „unieważniony”. Wydaje mi się, że właśnie tak postrzega to dzisiejsza młodzież.
- Dzisiejsza młodzież ma w głowie mętlik. Jest to szerszy problem, jak w ogóle uczyć historii, jak o niej myśleć. Myślenie o historii sprzed dziesięciu, piętnastu lat zdezaktualizowało się. Ciężko dziś wierzyć w jedną obiektywną wykładnię przeszłości. Dlatego też to jest zawsze pytanie o nadawcę i odbiorcę danego typu narracji historycznej. My świadomie pisałyśmy ten scenariusz z naszej perspektywy dwudziestokilkuletnich kobiet, które w sposób ograniczony przeżyły doświadczenia stanu wojennego. To nas nie doświadczyło bezpośrednio, nasza wiedza jest już w jakiś sposób zapośredniczona. Próbujemy wyrobić sobie własne zdanie, dlatego w scenariuszu zastosowałyśmy strategię używania tekstów źródłowych. Wybrałyśmy i zderzyłyśmy narracje bohaterów.|
- Czy liczy Pani na wywołanie szumu medialnego wokół tego spektaklu?
Nie jesteśmy nastawione na wywoływanie reakcji szokowych. Pomysł na spektakl jest dla nas samych wyzwaniem i znakiem zapytania. Same chcemy zobaczyć, doświadczyć tego, jak nasza wersja historii będzie odbierana. To zaproszenie do spotkania z naszymi pytaniami, a nie rzucanie rękawicy. Pokazanie jakiejś możliwości myślenia o tych wydarzeniach, a nie wywołanie rewolucji.
- Zatem, jakiego odbioru spodziewa się Pani?
- Odbiór może być bardzo różny, ale ja bym bardzo chciała, żeby ten spektakl skłaniał do prób zrozumienia naszej rzeczywistości i jej zmieniania. My wierzymy w to, że teatr i jednostka mogą zmieniać świat. Niech to będzie zmiana o charakterze lokalnym, ale to już będzie znaczące. Chodzi o zaktywizowanie ludzi i uświadomienie im, że warto walczyć o swoją przestrzeń społeczną. Ta sztuka, ma także sprowokować rozmowę na temat perspektywy: kto pisze historię i jak pisze historię. Dlaczego jedne racje obowiązują bardziej, a inne mniej, które nie obowiązują i dlaczego, i jakie wizerunki są tymi obowiązującymi.
- Skoro jednostka może zmieniać rzeczywistość, to dlaczego nie chce tego robić i zadowala się wiedzą powszechnie dostępną, kreacjami medialnymi?
- Powodem jest bezradność, niewiara w to, że może coś zmienić. Przekonanie, że moje życie jest zależne od innych, że na poziomie społecznym nic nie jestem w stanie zmienić. Już same wydarzenia związane z „Solidarnością” pokazują, że dzięki takiej jednostkowej wierze w to, że możemy zmienić rzeczywistość, żyjemy w wolnym kraju.
- W takim razie, czym jest pamięć? Skoro wiadomo, że pisząc historię tak naprawdę opowiadamy ją i pewne szczegóły celowo lub specjalnie pozostają zatarte.
- Kirsten Hastrup, anropolożka, która wyjechała na Islandię i badała społeczność Islandczyków, przywołała pojęcie „uchronii”, miejsca poza czasem, o rodowodzie mitycznym, narracji w ramach których się utrzymujemy, żeby podtrzymać swoją tożsamość i ukryć to, że nie radzimy sobie z rzeczywistością zewnętrzną. To pojęcie „uchronii” jest dla nas bardzo ważne, bo my tak myślimy o polskiej pamięci historycznej, przede wszystkim o paradygmacie romantycznym.
- Czyli jest to nasza tarcza?
- Tak. Sama pamięć też jest narracją, próbą złapania czasu i siebie za ogon. Pamięć o pewnych faktach „uważnia” te fakty, sprawia to, że możemy spójnie o sobie myśleć i budować swoją tożsamość.
- Nie ma Pani obaw, że sztuka zostanie źle odebrana przez osoby, które doszukają się w niej swojego alter ego?
- Myślę, że każda z tych postaci mogłaby poczuć się lekko nieswojo. Już na samym chociażby poziomie zderzeń narracji, pewien rodzaj niewygody po prostu się wkrada. Teatr jest ryzykiem, więc zawsze to ryzyko będzie nam towarzyszyć. Uważam, że warto je jednak podjąć, ale na same efekty trzeba poczekać.
- Ta niewygoda musi występować?
- Tak, bo ta historia rzeczywiście nas uwiera, więc stąd i ten scenariusz.
- Sztuka ta, to tak naprawdę narracja bez wyraźnego początku, ani końca.
To jest podróż Lamii. Nie wiemy skąd przybywa, możemy się jedynie domyślać, że z naszej rzeczywistości stąd i z teraz. Podróżuje w przeszłość, stara się poznawać historię, do której nie miała bezpośredniego dostępu. Tu pojawia się nasze pytanie skierowane do widzów: Co wyniknie ze spotkania Lamii z postaciami z przeszłości i z samą przeszłością.
Rozmawiał: Konrad Bińczyk
Konrad Bińczyk: - Jaki jest Pani teatr?
Justyna Lipko-Konieczna: Moje myślenie o teatrze jest bardzo społeczne. Zakładam, że teatr jest narzędziem zmiany. Być może to trochę idealistyczne, ale w Ameryce, to właśnie teatr w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych dwudziestego wieku, był ogniskiem zmian społecznych. Wierzę, że w Polsce teatr także może społecznie uświadamiać, proponować rozwiązania problemów, z którymi w przestrzeni publicznej wciąż nie najlepiej sobie radzimy, jak choćby z kwestią wykluczeń na tle seksualnym, wyznaniowym, rasowym.
- W „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto?”, widoczne są dwa wątki główne. Z jednej strony mamy wydarzenia lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, a z drugiej perspektywę kobiet tamtego okresu. Czy da się określić, która z tych dwóch narracji jest ważniejsza?
- My z Małgosią Głuchowską myślimy o teatrze w ramach szerszego historyczno-kulturowego kontekstu, którego głównym tematem jest podmiot kobiecy rozumiany jako podmiot społeczny. Dlatego ciężko mówić, co jest ważniejsze, trudno to rozdzielić. To założenie warunkuje kształt każdego spektaklu, wpływa na sam wybór tematu. Perspektywa kobieca jest w teatrze, ale i szerzej w sztuce, wciąż bardzo słabo obecna. Pamiętajmy, że w Polsce w zasadzie nie zaistniał feminizm drugiej fali. Ten feminizm ideologiczny, który doprowadził w USA i w Europie do równouprawnienia w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. PRL, pod pozorem wprowadzania równouprawnienia, zniósł różnicę płci, ograniczając wolność zarówno kobiet i mężczyzn. Ta przemoc odbywała się także w języku. Wszyscy pamiętamy słynną formułę „Obywatele, kobiety, młodzież”. Dla nas wyzwaniem jest przede wszystkim język, wiemy że dopóki nie ma nas w języku, nie istniejemy. Dlatego też musimy walczyć o swoją przestrzeń.
- W takim razie można powiedzieć, że w sztuce prawda historyczna Henryki Krzywonos i Anny Walentynowicz jest bardziej istotna od stanowiska prezentowanego przez Lecha Wałęsę?
- My w ogóle nie operujemy kategorią prawdy. Została ona już tak bardzo skompromitowana, że w naszym zestawie pojęć, których używamy, pojęcie prawdy historycznej nie istnieje. Istnieje natomiast pojęcie prawdy egzystencjalnej. Gdy opowiadamy o postaciach męskich i kobiecych, chodzi nam o ich doświadczenie egzystencjalne, dlatego żadna z tych historii nie jest pierwsza. Jedna ze scen w scenariuszu, która była dla nas kluczowa, nosi tytuł konfrontacji. Pokazujemy równorzędną konfrontację różnych doświadczeń, różnych historii.
- Widz musi wybrać, która opowieść mu bardziej odpowiada?
- Tak. Korzystając oczywiście ze swojego zaplecza wiedzy. Bo to nie jest pytanie o prawdę, wartościujące. To próba skonfrontowania różnych wersji, dania możliwości przyjrzenia się różnym narracjom.
- Skąd pomysł na taki scenariusz?
- Hasło przyświecające tegorocznej odsłonie „Boskiej Komedii”, to „pomniki polskie”. W polskiej kulturze kobiety, figury symboliczne: Matka Polka, Matka Boska, zawłaszczają przestrzeń kobiecie realnej. Dla mnie stało się tak również w historii Solidarności. Te kobiety, które działały, organizowały życie podziemne, ryzykowały życiem, walczyły, stały ciałem zbiorowym, nikt dziś o nich nie pamięta. Są zupełnie nieznane szerszej społeczności, albo znane tylko wąskiej grupie wtajemniczonych. Dla nas historia tego zbiorowego zaniku pamięci, była punktem wyjścia do myślenia o nieistniejącym pomniku pewnego typu działania kobiecego w przestrzeni publicznej. Hasło „pomnika polskiego”, zestawiło się w naszych głowach z pomnikiem, którego nie ma, a powinien być. Nieistniejący pomnik, to nieistniejąca przestrzeń dla kobiecej wersji historii.
- Ta sztuka jest zatem pomnikiem kobiet?
- To nie jest w żadnym wypadku pomnik tych kobiet. Nasze myślenie wynika z samego problemu istnienia i nieistnienia pomnika. Bardziej interesuje nas to, co doprowadziło do tego, że pomnika nie ma, niż samo stawianie go. Stąd zderzenie różnych narracji. Jest to raczej sztuka o kobiecej wersji historii z dużym akcentem na „Solidarność”. „Solidarność” jako ruch i zderzenie historyczne interesuje nas w szerszej perspektywie społeczno-kulturowej.
- Temat „Solidarności” stał się w dzisiejszych czasach banalny. Przez „uważnienie” stał się „unieważniony”. Wydaje mi się, że właśnie tak postrzega to dzisiejsza młodzież.
- Dzisiejsza młodzież ma w głowie mętlik. Jest to szerszy problem, jak w ogóle uczyć historii, jak o niej myśleć. Myślenie o historii sprzed dziesięciu, piętnastu lat zdezaktualizowało się. Ciężko dziś wierzyć w jedną obiektywną wykładnię przeszłości. Dlatego też to jest zawsze pytanie o nadawcę i odbiorcę danego typu narracji historycznej. My świadomie pisałyśmy ten scenariusz z naszej perspektywy dwudziestokilkuletnich kobiet, które w sposób ograniczony przeżyły doświadczenia stanu wojennego. To nas nie doświadczyło bezpośrednio, nasza wiedza jest już w jakiś sposób zapośredniczona. Próbujemy wyrobić sobie własne zdanie, dlatego w scenariuszu zastosowałyśmy strategię używania tekstów źródłowych. Wybrałyśmy i zderzyłyśmy narracje bohaterów.|
- Czy liczy Pani na wywołanie szumu medialnego wokół tego spektaklu?
Nie jesteśmy nastawione na wywoływanie reakcji szokowych. Pomysł na spektakl jest dla nas samych wyzwaniem i znakiem zapytania. Same chcemy zobaczyć, doświadczyć tego, jak nasza wersja historii będzie odbierana. To zaproszenie do spotkania z naszymi pytaniami, a nie rzucanie rękawicy. Pokazanie jakiejś możliwości myślenia o tych wydarzeniach, a nie wywołanie rewolucji.
- Zatem, jakiego odbioru spodziewa się Pani?
- Odbiór może być bardzo różny, ale ja bym bardzo chciała, żeby ten spektakl skłaniał do prób zrozumienia naszej rzeczywistości i jej zmieniania. My wierzymy w to, że teatr i jednostka mogą zmieniać świat. Niech to będzie zmiana o charakterze lokalnym, ale to już będzie znaczące. Chodzi o zaktywizowanie ludzi i uświadomienie im, że warto walczyć o swoją przestrzeń społeczną. Ta sztuka, ma także sprowokować rozmowę na temat perspektywy: kto pisze historię i jak pisze historię. Dlaczego jedne racje obowiązują bardziej, a inne mniej, które nie obowiązują i dlaczego, i jakie wizerunki są tymi obowiązującymi.
- Skoro jednostka może zmieniać rzeczywistość, to dlaczego nie chce tego robić i zadowala się wiedzą powszechnie dostępną, kreacjami medialnymi?
- Powodem jest bezradność, niewiara w to, że może coś zmienić. Przekonanie, że moje życie jest zależne od innych, że na poziomie społecznym nic nie jestem w stanie zmienić. Już same wydarzenia związane z „Solidarnością” pokazują, że dzięki takiej jednostkowej wierze w to, że możemy zmienić rzeczywistość, żyjemy w wolnym kraju.
- W takim razie, czym jest pamięć? Skoro wiadomo, że pisząc historię tak naprawdę opowiadamy ją i pewne szczegóły celowo lub specjalnie pozostają zatarte.
- Kirsten Hastrup, anropolożka, która wyjechała na Islandię i badała społeczność Islandczyków, przywołała pojęcie „uchronii”, miejsca poza czasem, o rodowodzie mitycznym, narracji w ramach których się utrzymujemy, żeby podtrzymać swoją tożsamość i ukryć to, że nie radzimy sobie z rzeczywistością zewnętrzną. To pojęcie „uchronii” jest dla nas bardzo ważne, bo my tak myślimy o polskiej pamięci historycznej, przede wszystkim o paradygmacie romantycznym.
- Czyli jest to nasza tarcza?
- Tak. Sama pamięć też jest narracją, próbą złapania czasu i siebie za ogon. Pamięć o pewnych faktach „uważnia” te fakty, sprawia to, że możemy spójnie o sobie myśleć i budować swoją tożsamość.
- Nie ma Pani obaw, że sztuka zostanie źle odebrana przez osoby, które doszukają się w niej swojego alter ego?
- Myślę, że każda z tych postaci mogłaby poczuć się lekko nieswojo. Już na samym chociażby poziomie zderzeń narracji, pewien rodzaj niewygody po prostu się wkrada. Teatr jest ryzykiem, więc zawsze to ryzyko będzie nam towarzyszyć. Uważam, że warto je jednak podjąć, ale na same efekty trzeba poczekać.
- Ta niewygoda musi występować?
- Tak, bo ta historia rzeczywiście nas uwiera, więc stąd i ten scenariusz.
- Sztuka ta, to tak naprawdę narracja bez wyraźnego początku, ani końca.
To jest podróż Lamii. Nie wiemy skąd przybywa, możemy się jedynie domyślać, że z naszej rzeczywistości stąd i z teraz. Podróżuje w przeszłość, stara się poznawać historię, do której nie miała bezpośredniego dostępu. Tu pojawia się nasze pytanie skierowane do widzów: Co wyniknie ze spotkania Lamii z postaciami z przeszłości i z samą przeszłością.
Rozmawiał: Konrad Bińczyk
Popularne
Obrazek
06.03.2014
HAMLET - KOLEJNA ODSŁONA
Przyszło nam - a więc mieszkańcom tzw. cywilizacji zachodniej - żyć w czasach poważnego kryzysu tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem “polityki”.
Zobacz więcej
Obrazek
05.03.2014
NAJMILSZA NIESPODZIANKA
GRZEGORZ KEMPINSKY: "Nigdy nie myślałem, że nerwy i trema związane z czytaniem dramatu mogą być równie silne, jak w trakcie „normalnej” premiery. A jednak…"
Zobacz więcej