24.01.2011
PRASA O "HOTELU BABILON"
Bez mała dwie godziny obcowania z aktorstwem, z teatrem. Jedno i drugie - czyściutkie, bez przymiotników. Po prostu aktorstwo. Po prostu teatr.
MIESIĄC W KRAKOWIE - ELŻBIETA KONIECZNA
Publiczność raz po raz eksploduje śmiechem, ale szybko milknie, żeby niczego nie uronić, bo też siedmiogłowy chłopo-kobieton w ogóle się z nią nie ciamka, nie czeka na reakcję, tylko ostro wali przed siebie.
Ludzie, ludzie!!! Strzały w Hotelu Babilon w Zakopanem. Z miłości strzelała Słowaczka do górala. Nie trafiła, ale chciała trafić. O jej, jej! Jest proces, świadkowie opowiadają, jak to było, ona gęsto się tłumaczy. Dlaczego akurat przed zakopiańskim Wysokim Sądem, skoro sztukę napisał Chorwat? Ano dlatego, że stare panny polujące na facetów, którzy by się dali zaciągnąć do ołtarza, mieszkają i w Chorwacji, i w Polsce, i w Chinach i jak jedna wszystkie lubią się mścić. A także dlatego, że Miro Gavran jest już nasz – krakowianin – ma się rozumieć. Pisze tak udatnie, tak celnie godzi w męsko-damskie śmieszności, jakby się skradał po oknami nowohuckich blokowisk, a potem przenosił się na Kazimierz, Grzegórzki i dalej. Teatr Ludowy na jego talencie pasie się od kilku lat. Wystawił już trzy sztuki: wszystkie śmieszne, napisane prostym, dowcipnym, jakby podsłuchanym językiem.
Na czwartej, Hotelu Babilon, kłębi się tłum widzów, rozradowanych obietnicą spędzenia wieczoru w towarzystwie małpio zręcznego chorwackiego podpatrywacza życia i Aldony Jankowskiej, o której, od czasu jej występów w telewizyjnym show, wszyscy wszystko wiedzą. „Niech pani się zajmie teatrem, pani ciało ma dość talentu” – nieważne, kto, gdzie i kiedy to powiedział, można się domyślać, o co mu chodziło.
Po wieczorze spędzonym w Piwnicy pod Ratuszem wiadomo, że ów cynik był również idiotą, znał się na teatrze jak kura na pieprzu! No, bardzo proszę, niechby usiadł na widowni i zobaczył kobietę ani ładną, ani brzydką, ani chudą, ani grubą, ani młodą, ani starą. Krótko mówiąc, nie ma na czym oka zawiesić. I w dodatku sama z sobą gra, ciurkiem, przez półtorej godziny, siedem ról: Słowaczkę, górala, dwie Polki, Francuza, Niemkę, Amerykankę. W siedmiu językach, w tym gwarą. W siedmiu językach, a przecież po polsku. Mistrzostwo świata. Łyknie trochę wody i śpiewa standardy o miłości. Ale nawet jak zacznie anielsko lirycznie albo ostro, dynamicznie zaraz skręci w bok, w pastisz.
Publiczność raz po raz eksploduje śmiechem i szybko milknie, żeby niczego nie uronić, bo też siedmiogłowy chłopo-kobieton w ogóle się z nią nie ciamka, nie czeka na reakcję, ostro wali przed siebie, dziesiątki słownych niuansów, dziesiątki mimicznych grepsów, błyskawiczna zmiana postaci, nastroju, świetnie podprowadzane pointy. Widownia jest niczym na kolacji w raju. Publiczność na całym świecie uwielbia życiorysy z happy endem. Aldona Jankowska idealnie materializuje ogólnodostępne marzenia o Kopciuszkach przemienionych w królewny.
Długo miała pod górę, szukała swojego miejsca w teatrze, szukała poza nim, wyrywała się na castingi, walczyła o siebie, aż wylądowała na kanapce u Szymona Majewskiego i ludzie zaczęli otwierać telewizory, żeby się pośmiać z jej podróbek Tadeusza Rydzyka, Zyty Gilowskiej, Anny Fotygi... Sztukę parodii ma w małym palcu. Ale gdyby to chodziło tylko o śmieszne miny i śmieszne sytuacje, mielibyśmy na scenie płytką rozrywkę i rechot w odpowiedzi. Tu do genu zręcznej umiejętności małpowania ludzi dochodzi inteligencja i autentyczny talent aktorski. Wsparta reżysersko przez Pawła Szumca, wykonała jakąś katorżniczą pracę aktorsko-lingwistyczną. To się czuje, choć nie widać. Na scenie puch, leciutkie piruety, mięcho ról, kilka myśli, co nie nowe, ale złośliwie trafne i dotyczą spraw wokół nas. Jeszcze na koniec muszę się rozprawić z autorem cytatu. No i co byś pan powiedział po tym przedstawieniu? Dalej to samo, że śliczna, goła w teatrze zawsze górą? Panie, nawet taka z nogami do sufitu mogła by nosić kapcie za naszą Aldoną.
Hotel Babilon" w reż Pawła Szumca na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Inaczej niż Ukrainka, rodem z Lwowa, która w zwarciu ze światem zdaje się być dwunożnym transporterem opancerzonym - Zuzana Kollarova z Bratysławy lęka się swego cienia. Wiecznie wycofana, z boku, jakby co krok przepraszająca ludzkość za wszystko, cichuteńka, dobywa z siebie tyleż głos, co szmer filcowych kapci o poranku. Gdyby Niemka Helga, ten erotyczny cyborg, zdolny bez mrugnięcia w pięć minut obgryźć do kości każdego chłopa, z bliska ryknął coś do Zuzany - Zuzana by się w kopiec piachu obróciła. A w spotkaniu z Genowefą Maciejową, na cztery nogi kutą polską babą wiejską, która w żadnych okolicznościach, nawet teraz, zeznając w sądzie, nie czuje ni szczypty skrępowania i wali prosto z mostu? Co by jej mogła powiedzieć ta szara, ciepła mysz z Bratysławy? Że szuka garści ciepła i będzie szczęśliwa, gdy znajdzie? Genowefie, która krowy w oborze przestawia jak zabawki, o takich subtelnościach bajać? Retoryczne pytanie. Zresztą - za późno na towarzyskie kontakty. Za chwilę Zuzana idzie do więzienia. To nieuchronne. Wyreżyserowany przez Pawła Szumca "Hotel Babilon" Miro Gavrana to portret sądowego procesu. Wszystko jest, jak ślepa sprawiedliwość przykazuje: ponura sędzina, szare krzesło, które będzie sobą, restauracyjnym stołem, czymś tam jeszcze, wreszcie mównicą dla świadków, co opowiedzą o koszmarnym popołudniu, kiedy do restauracji hotelu Babilon w Zakopanem wpadła kobieta i puściła kilka serii z maszynowego karabinu. To wszystko. A prawda zdarzenia jest tak banalna, że szkoda wchodzić w detale. Poszło o rzeczoną garść ciepła. Oto Zuzana znajduje sobie kogoś w Bratysławie. Przyjeżdża do Zakopanego, do hotelu Babilon, by sprawdzić jakość uczucia przy pomocy rozstania - i spotyka górala Jędrka Parzenicę. Jest w Babilonie portierem? Kelnerem? Szatniarzem? Obojętne. Grunt, że Zuzana jest w siódmym, nawet dziewiątym niebie, lecz nie widzi sedna. Nigdy nie umiała dostrzec cynizmu, więc nie widzi, że Jędrek to kwadratowy buc podhalański, lubiący obsługiwać samotne turystki w pociągu, przeciągu, na drągu. Gdy Zuzana przyjeżdża do Zakopanego raz drugi, by zostać z bucem na zawsze - spotyka Jędrka obmacującego babę w cieniu jodły. Że też garść ciepła może aż tak zaboleć... Skąd Zuzana wzięła kałasznikowa? Obojętne. Zeznają więc świadkowie, na czele z filcową kobietką z Bratysławy. Zeznaje Ukrainka, Parzenica, który cudem ocalał, Helga i Genowefa. Zeznają też: Pierre Reno, szczebiotliwy kurdupel z Marsylii, i jeszcze bezpretensjonalny, napastliwie bezczelny Jeny Johnson z Chicago. Czyli razem - siedem indywiduów. Siedem temperamentów i mentalności od Sasa do lasa. Siedem istnień różniących się między sobą tak bardzo, jak to tylko możliwe. Siedem zestawów ludzkich tików, nawyków, uprzedzeń, banałów, głupot wreszcie. I zwłaszcza siedem języków, siedem intonacji, siedem narzeczy. Polszczyzna z czeskim akcentem, z akcentem ukraińskim, niemieckim, francuskim i amerykańskim, pachnąca owczym bobkiem polszczyzna góralska, w końcu pachnąca oborą polszczyzna wiejska. Siedem planet. Siedem. A aktorka - jedna. Tak. Aldona Jankowska gra wszystkich, gra wszystko. Słowackość, ukraińskość, niemieckość, francuskość, amerykańskość, podhalańskość i wsiowatość nadwiślańską. Gra siedem kompletów min i siedem namiętności. Gra tak, że pensjonarska tandeta opowieści Gavrana znika. Gra tak - i niewątpliwie właśnie ten umiar był główną, dobrze spożytkowaną troską Szumca - iż mowy nie ma o jakimś cyrkowym pokazie parodystycznych talentów Jankowskiej, że niby tu żarciki sceniczne sobie robimy z Niemki, tu z Amerykanina, a ty się, widzu, słusznie, sfajdaj ze śmiechu. Nie. Siedem indywiduów w jej wykonaniu to siedem postaci do, jakby może rzekł Kazimierz Kutz, złapania za siedem dup osobnych, realnych, nie "slapstikowych". A efekt? Bez mała dwie godziny obcowania z aktorstwem, z teatrem. Jedno i drugie - czyściutkie, bez przymiotników. Po prostu aktorstwo. Po prostu teatr. I na końcu coś, czego nie da się przecenić. Przez kilka sekund Jankowska, znieruchomiała na szarym krześle. Niepojęty ból, co go sprawia fiasko garści ciepła. Samotność. Samotność Zuzany. Taka, że trzeba łykać żwir w gardle. Nie idzie? Nie.
"Samotność Zuzanny"
Paweł Głowacki Dziennik Polski
nr 18 online
Link do źródła
24-01-2011
Joanna Targoń - Gazeta Wyborcza
Każda aktorka zmienną jest, a co dopiero Aldona Jankowska. W półtorej godziny zagrać kilka osób to dla niej żadne wyzwanie. Zrobiła to z talentem, wdziękiem i bez wysiłku.
Fabuła "Hotelu Babilon" jest prosta. Jesteśmy w sądzie. Oskarżona Zuzanna, sędzia, świadkowie. Zuzanna, Słowaczka, przyjechała z Bratysławy do Zakopanego, w hotelu Babilon poznała recepcjonistę Jędrka Parzenicę, zakochała się i zapragnęła za niego wyjść. Przez rok uczyła się polskiego i polskiej kuchni, ale gdy wróciła, Jędrek uwodził właśnie Helgę z Berlina. Strzeliła więc do niego z pistoletu, nie trafiła, a przy okazji skomplikowała życie paru osobom: Ukraince, Francuzowi, bizneswoman z Wielkopolski, bizneswoman z Chicago. No i sobie, bo straciła i bratysławskiego narzeczonego, i pięknego Jędrka, za to w perspektywie ma odsiadkę. We wszystkich tych rolach występuje Aldona Jankowska. Męskich, damskich, polskich i zagranicznych. A, i jeszcze w rolach śpiewanych - dancingowej mutacji Stana Borysa w interpretacji pieśni "Anna" i Violetty Villas czarującej utworem "Wiem, że laleczką mnie zwą", z nieodzownym perlistym przejściem od rejestrów wysokich do niskich i z powrotem. Jankowska wie, że aby wydobyć komizm tych kiczowato namiętnych piosenek, wystarczy je zaśpiewać z absolutną powagą i bardzo dyskretnym podkręceniem. A śpiewa świetnie. A jak role mówione? Każda inna. Każda w innym języku - no, nie do końca, bo towarzystwo mówi po polsku, tyle że polszczyzną łamaną w rozmaitych kierunkach i pod rozmaitymi kątami. Melodie języków są świetnie podrobione, postaci różnorodne, choć zrobione z mówienia i paru gestów. Najbardziej udała się nieszczęsna naiwna Zuzanna - i pewnie tak miało być, bo to ona przecież przeżywa prawdziwy dramat. Choć Zuzanna jest śmieszna, jest też wzruszająca w swoim pragnieniu miłości i zdeterminowanym dążeniu do szczęścia ze źle wybranym ukochanym. Inni bohaterowie rysowani są grubszą kreską, na granicy karykatury, co jednak nie przesłania ich ludzkich rysów. Jankowska nie popisuje się umiejętnościami, gra po prostu, lekko i jakby od niechcenia. Przyjemnie się to ogląda.
Teatr Ludowy. Miro Gavran "Hotel Babilon".
Tłumaczenie - Anna Tuszyńska,
reżyseria - Paweł Szumiec,
scenografia - Marek Braun,
kostiumy - Jolanta Łagowska. Premiera 21 stycznia.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Publiczność raz po raz eksploduje śmiechem, ale szybko milknie, żeby niczego nie uronić, bo też siedmiogłowy chłopo-kobieton w ogóle się z nią nie ciamka, nie czeka na reakcję, tylko ostro wali przed siebie.
Ludzie, ludzie!!! Strzały w Hotelu Babilon w Zakopanem. Z miłości strzelała Słowaczka do górala. Nie trafiła, ale chciała trafić. O jej, jej! Jest proces, świadkowie opowiadają, jak to było, ona gęsto się tłumaczy. Dlaczego akurat przed zakopiańskim Wysokim Sądem, skoro sztukę napisał Chorwat? Ano dlatego, że stare panny polujące na facetów, którzy by się dali zaciągnąć do ołtarza, mieszkają i w Chorwacji, i w Polsce, i w Chinach i jak jedna wszystkie lubią się mścić. A także dlatego, że Miro Gavran jest już nasz – krakowianin – ma się rozumieć. Pisze tak udatnie, tak celnie godzi w męsko-damskie śmieszności, jakby się skradał po oknami nowohuckich blokowisk, a potem przenosił się na Kazimierz, Grzegórzki i dalej. Teatr Ludowy na jego talencie pasie się od kilku lat. Wystawił już trzy sztuki: wszystkie śmieszne, napisane prostym, dowcipnym, jakby podsłuchanym językiem.
Na czwartej, Hotelu Babilon, kłębi się tłum widzów, rozradowanych obietnicą spędzenia wieczoru w towarzystwie małpio zręcznego chorwackiego podpatrywacza życia i Aldony Jankowskiej, o której, od czasu jej występów w telewizyjnym show, wszyscy wszystko wiedzą. „Niech pani się zajmie teatrem, pani ciało ma dość talentu” – nieważne, kto, gdzie i kiedy to powiedział, można się domyślać, o co mu chodziło.
Po wieczorze spędzonym w Piwnicy pod Ratuszem wiadomo, że ów cynik był również idiotą, znał się na teatrze jak kura na pieprzu! No, bardzo proszę, niechby usiadł na widowni i zobaczył kobietę ani ładną, ani brzydką, ani chudą, ani grubą, ani młodą, ani starą. Krótko mówiąc, nie ma na czym oka zawiesić. I w dodatku sama z sobą gra, ciurkiem, przez półtorej godziny, siedem ról: Słowaczkę, górala, dwie Polki, Francuza, Niemkę, Amerykankę. W siedmiu językach, w tym gwarą. W siedmiu językach, a przecież po polsku. Mistrzostwo świata. Łyknie trochę wody i śpiewa standardy o miłości. Ale nawet jak zacznie anielsko lirycznie albo ostro, dynamicznie zaraz skręci w bok, w pastisz.
Publiczność raz po raz eksploduje śmiechem i szybko milknie, żeby niczego nie uronić, bo też siedmiogłowy chłopo-kobieton w ogóle się z nią nie ciamka, nie czeka na reakcję, ostro wali przed siebie, dziesiątki słownych niuansów, dziesiątki mimicznych grepsów, błyskawiczna zmiana postaci, nastroju, świetnie podprowadzane pointy. Widownia jest niczym na kolacji w raju. Publiczność na całym świecie uwielbia życiorysy z happy endem. Aldona Jankowska idealnie materializuje ogólnodostępne marzenia o Kopciuszkach przemienionych w królewny.
Długo miała pod górę, szukała swojego miejsca w teatrze, szukała poza nim, wyrywała się na castingi, walczyła o siebie, aż wylądowała na kanapce u Szymona Majewskiego i ludzie zaczęli otwierać telewizory, żeby się pośmiać z jej podróbek Tadeusza Rydzyka, Zyty Gilowskiej, Anny Fotygi... Sztukę parodii ma w małym palcu. Ale gdyby to chodziło tylko o śmieszne miny i śmieszne sytuacje, mielibyśmy na scenie płytką rozrywkę i rechot w odpowiedzi. Tu do genu zręcznej umiejętności małpowania ludzi dochodzi inteligencja i autentyczny talent aktorski. Wsparta reżysersko przez Pawła Szumca, wykonała jakąś katorżniczą pracę aktorsko-lingwistyczną. To się czuje, choć nie widać. Na scenie puch, leciutkie piruety, mięcho ról, kilka myśli, co nie nowe, ale złośliwie trafne i dotyczą spraw wokół nas. Jeszcze na koniec muszę się rozprawić z autorem cytatu. No i co byś pan powiedział po tym przedstawieniu? Dalej to samo, że śliczna, goła w teatrze zawsze górą? Panie, nawet taka z nogami do sufitu mogła by nosić kapcie za naszą Aldoną.
Hotel Babilon" w reż Pawła Szumca na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Inaczej niż Ukrainka, rodem z Lwowa, która w zwarciu ze światem zdaje się być dwunożnym transporterem opancerzonym - Zuzana Kollarova z Bratysławy lęka się swego cienia. Wiecznie wycofana, z boku, jakby co krok przepraszająca ludzkość za wszystko, cichuteńka, dobywa z siebie tyleż głos, co szmer filcowych kapci o poranku. Gdyby Niemka Helga, ten erotyczny cyborg, zdolny bez mrugnięcia w pięć minut obgryźć do kości każdego chłopa, z bliska ryknął coś do Zuzany - Zuzana by się w kopiec piachu obróciła. A w spotkaniu z Genowefą Maciejową, na cztery nogi kutą polską babą wiejską, która w żadnych okolicznościach, nawet teraz, zeznając w sądzie, nie czuje ni szczypty skrępowania i wali prosto z mostu? Co by jej mogła powiedzieć ta szara, ciepła mysz z Bratysławy? Że szuka garści ciepła i będzie szczęśliwa, gdy znajdzie? Genowefie, która krowy w oborze przestawia jak zabawki, o takich subtelnościach bajać? Retoryczne pytanie. Zresztą - za późno na towarzyskie kontakty. Za chwilę Zuzana idzie do więzienia. To nieuchronne. Wyreżyserowany przez Pawła Szumca "Hotel Babilon" Miro Gavrana to portret sądowego procesu. Wszystko jest, jak ślepa sprawiedliwość przykazuje: ponura sędzina, szare krzesło, które będzie sobą, restauracyjnym stołem, czymś tam jeszcze, wreszcie mównicą dla świadków, co opowiedzą o koszmarnym popołudniu, kiedy do restauracji hotelu Babilon w Zakopanem wpadła kobieta i puściła kilka serii z maszynowego karabinu. To wszystko. A prawda zdarzenia jest tak banalna, że szkoda wchodzić w detale. Poszło o rzeczoną garść ciepła. Oto Zuzana znajduje sobie kogoś w Bratysławie. Przyjeżdża do Zakopanego, do hotelu Babilon, by sprawdzić jakość uczucia przy pomocy rozstania - i spotyka górala Jędrka Parzenicę. Jest w Babilonie portierem? Kelnerem? Szatniarzem? Obojętne. Grunt, że Zuzana jest w siódmym, nawet dziewiątym niebie, lecz nie widzi sedna. Nigdy nie umiała dostrzec cynizmu, więc nie widzi, że Jędrek to kwadratowy buc podhalański, lubiący obsługiwać samotne turystki w pociągu, przeciągu, na drągu. Gdy Zuzana przyjeżdża do Zakopanego raz drugi, by zostać z bucem na zawsze - spotyka Jędrka obmacującego babę w cieniu jodły. Że też garść ciepła może aż tak zaboleć... Skąd Zuzana wzięła kałasznikowa? Obojętne. Zeznają więc świadkowie, na czele z filcową kobietką z Bratysławy. Zeznaje Ukrainka, Parzenica, który cudem ocalał, Helga i Genowefa. Zeznają też: Pierre Reno, szczebiotliwy kurdupel z Marsylii, i jeszcze bezpretensjonalny, napastliwie bezczelny Jeny Johnson z Chicago. Czyli razem - siedem indywiduów. Siedem temperamentów i mentalności od Sasa do lasa. Siedem istnień różniących się między sobą tak bardzo, jak to tylko możliwe. Siedem zestawów ludzkich tików, nawyków, uprzedzeń, banałów, głupot wreszcie. I zwłaszcza siedem języków, siedem intonacji, siedem narzeczy. Polszczyzna z czeskim akcentem, z akcentem ukraińskim, niemieckim, francuskim i amerykańskim, pachnąca owczym bobkiem polszczyzna góralska, w końcu pachnąca oborą polszczyzna wiejska. Siedem planet. Siedem. A aktorka - jedna. Tak. Aldona Jankowska gra wszystkich, gra wszystko. Słowackość, ukraińskość, niemieckość, francuskość, amerykańskość, podhalańskość i wsiowatość nadwiślańską. Gra siedem kompletów min i siedem namiętności. Gra tak, że pensjonarska tandeta opowieści Gavrana znika. Gra tak - i niewątpliwie właśnie ten umiar był główną, dobrze spożytkowaną troską Szumca - iż mowy nie ma o jakimś cyrkowym pokazie parodystycznych talentów Jankowskiej, że niby tu żarciki sceniczne sobie robimy z Niemki, tu z Amerykanina, a ty się, widzu, słusznie, sfajdaj ze śmiechu. Nie. Siedem indywiduów w jej wykonaniu to siedem postaci do, jakby może rzekł Kazimierz Kutz, złapania za siedem dup osobnych, realnych, nie "slapstikowych". A efekt? Bez mała dwie godziny obcowania z aktorstwem, z teatrem. Jedno i drugie - czyściutkie, bez przymiotników. Po prostu aktorstwo. Po prostu teatr. I na końcu coś, czego nie da się przecenić. Przez kilka sekund Jankowska, znieruchomiała na szarym krześle. Niepojęty ból, co go sprawia fiasko garści ciepła. Samotność. Samotność Zuzany. Taka, że trzeba łykać żwir w gardle. Nie idzie? Nie.
"Samotność Zuzanny"
Paweł Głowacki Dziennik Polski
nr 18 online
Link do źródła
24-01-2011
Joanna Targoń - Gazeta Wyborcza
Każda aktorka zmienną jest, a co dopiero Aldona Jankowska. W półtorej godziny zagrać kilka osób to dla niej żadne wyzwanie. Zrobiła to z talentem, wdziękiem i bez wysiłku.
Fabuła "Hotelu Babilon" jest prosta. Jesteśmy w sądzie. Oskarżona Zuzanna, sędzia, świadkowie. Zuzanna, Słowaczka, przyjechała z Bratysławy do Zakopanego, w hotelu Babilon poznała recepcjonistę Jędrka Parzenicę, zakochała się i zapragnęła za niego wyjść. Przez rok uczyła się polskiego i polskiej kuchni, ale gdy wróciła, Jędrek uwodził właśnie Helgę z Berlina. Strzeliła więc do niego z pistoletu, nie trafiła, a przy okazji skomplikowała życie paru osobom: Ukraince, Francuzowi, bizneswoman z Wielkopolski, bizneswoman z Chicago. No i sobie, bo straciła i bratysławskiego narzeczonego, i pięknego Jędrka, za to w perspektywie ma odsiadkę. We wszystkich tych rolach występuje Aldona Jankowska. Męskich, damskich, polskich i zagranicznych. A, i jeszcze w rolach śpiewanych - dancingowej mutacji Stana Borysa w interpretacji pieśni "Anna" i Violetty Villas czarującej utworem "Wiem, że laleczką mnie zwą", z nieodzownym perlistym przejściem od rejestrów wysokich do niskich i z powrotem. Jankowska wie, że aby wydobyć komizm tych kiczowato namiętnych piosenek, wystarczy je zaśpiewać z absolutną powagą i bardzo dyskretnym podkręceniem. A śpiewa świetnie. A jak role mówione? Każda inna. Każda w innym języku - no, nie do końca, bo towarzystwo mówi po polsku, tyle że polszczyzną łamaną w rozmaitych kierunkach i pod rozmaitymi kątami. Melodie języków są świetnie podrobione, postaci różnorodne, choć zrobione z mówienia i paru gestów. Najbardziej udała się nieszczęsna naiwna Zuzanna - i pewnie tak miało być, bo to ona przecież przeżywa prawdziwy dramat. Choć Zuzanna jest śmieszna, jest też wzruszająca w swoim pragnieniu miłości i zdeterminowanym dążeniu do szczęścia ze źle wybranym ukochanym. Inni bohaterowie rysowani są grubszą kreską, na granicy karykatury, co jednak nie przesłania ich ludzkich rysów. Jankowska nie popisuje się umiejętnościami, gra po prostu, lekko i jakby od niechcenia. Przyjemnie się to ogląda.
Teatr Ludowy. Miro Gavran "Hotel Babilon".
Tłumaczenie - Anna Tuszyńska,
reżyseria - Paweł Szumiec,
scenografia - Marek Braun,
kostiumy - Jolanta Łagowska. Premiera 21 stycznia.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
Popularne
Obrazek
21.10.2022
DON KICHOT W KOSMOSIE?
Tak, to nie żart. Pod okiem Sylwestra Krupińskiego powstają iście kosmiczne i niepowtarzalne kostiumy do naszej najnowszej produkcji.
Zobacz więcej
Obrazek
21.09.2022
"DOKTOR DOLITTLE" MEDIALNA PRZEDPREMIEROWO
Jesteśmy po pierwszej konferencji prasowej i próbie medialnej tego sezonu.
Zobacz więcej
Obrazek
02.09.2022
GOTOWI DO STARTU!
Już w najbliższą niedzielę 4 września dwa zespoły z naszego teatru pobiegną w szczytnym celu. Wy również MOŻECIE POMÓC
Zobacz więcej