Aktualności

Zobacz wszystkie aktualności
05.02.2018

'SĘDZIOWIE" WE WŁASNEJ SPRAWIE

? Wyspiański w reż. Bogajewskiej w Teatrze Ludowym w Krakowie

„Sędziowie” we własnej sprawie – Wyspiański w reż. Bogajewskiej w Teatrze Ludowym w Krakowie
5 lutego 2018


Rzadko mi się zdarza wzruszyć w teatrze już w pierwszej scenie, a tak się zdarzyło na spektaklu Małgorzaty Bogajewskiej na podstawie „Sędziów” Stanisława Wyspiańskiego. Akcja spektaklu – zgodnie z didaskaliami autora – dzieje się gdzieś na zapleczu karczmy, zamienionej przez scenografkę Barbarę Ferlak na współczesną knajpę. Bogajewska postanawia jednak tę myśl Wyspiańskiego twórczo rozwinąć. Po wejściu na widownię okazuje się, że jest ona umieszczona… na scenie. Akcja spektaklu odbywa się wprawdzie na deskach teatru, ale jest odwrócona tyłem do prawdziwej widowni, oddzielonej od nas spuszczoną kurtyną. Znajdujemy się zatem również na zapleczu teatru. Odtąd się staje jasne, że tragedia Wyspiańskiego będzie się w Ludowym odbywała na dwóch poziomach: tym zapisanym w tekście oraz tym zagranym na odwróconej scenie teatru Ludowego. Pierwszą sceną „Sędziów” jest rozmowa dwóch synów Żyda Samuela: starszego Natana, pomagającego ojcu w niepięknych zresztą interesach (lichwa, stręczycielstwo) z młodszym Joasem, zatopionym w muzyce i mistycznych przeżyciach uzdolnionym skrzypkiem. Natan (Cezary Kołacz) jest na scenie od początku spektaklu, razem z Jewdochą (Weronika Kowalska), swoją pracownicą i kochanką krzątają się, witają nas, swoich gości, uwijają się – jak to w knajpie. W pewnym momencie na scenę wchodzi Joas (Maja Pankiewicz). Staje tyłem do nas i przygotowuje skrzypce. W tym momencie kurtyna idzie w górę, na bohatera padają światła i Joas zaczyna grać. Naszym oczom ukazuje się widownia Teatru Ludowego – wielka i pusta. Nie do końca jednak, bo – jak okaże się po występie Joasa – siedzi na niej jego najwierniejszy fan – ojciec. Scena ta robi wielkie wrażenie. Ocierając ukradkiem łzę pomyślałem, że to zapowiada spektakularny finał, w którym zgodnie z Wyspiańskim powinien znaleźć się słynny monolog ojca nad martwym ciałem syna. Tak się jednak nie stało. Monolog wprawdzie był, ale końcowego efektu zabrakło. Między rzędami foteli widowni Samuel (Jacek Wojciechowski) szarpał ciało zmarłego syna, wygłaszając poruszające słowa Wyspiańskiego, ale katharsis nie było.

Po rozmowie Joasa z Natanem na scenę wkracza Dziad (Piotr Pilitowski). Wyszedł właśnie z więzienia i przychodzi do Samuela, by wyrównać rachunek krzywd. Ten bowiem przed laty pozbawił go zarówno mienia jak i wolności. W tym momencie rozpoczyna się u Wyspiańskiego właściwa akcja tragedii. Samuel postanawia pozbyć się Dziada, a wraz z nim niewygodnego świadka – jego córki Jewdochy. Jest to na rękę Natanowi, który zmusił dziewczynę do zabójstwa ich nowonarodzonego dziecka i żyje w strachu przed każącą ręką sprawiedliwości. Plan ulega nieznacznej korekcie na skutek powrotu Urlopnika, brata Jewdochy. Ostatecznie Jewdocha zostaje zastrzelona przez Natana, a za winnego tej zbrodni ma zostać uznany jej brat. W tym momencie do akcji wkraczają przybyli z sąsiedniego miasteczka tytułowi sędziowie. Badają sprawę i akceptują wersję Natana. Tu sprawa powinna się zakończyć, ale na scenie pojawia się Joas. W poczuciu tragicznego obowiązku wobec Boga, oskarża ojca i brata o zbrodnię, po czym umiera. Przywraca boski porządek, w którym zło musi zostać prawdziwie ukarane. Samuel akceptuje straszną lekcję, zaś Dziad chwali Boga, dziękując mu za sprawiedliwość.

Jan Błoński, pisząc kiedyś o tragedii Wyspiańskiego, zauważył, że „kara jest tu w pewnym sensie nieproporcjonalna do zbrodni, bo Bóg tragedii nie uderza według moralności ludzkiej (gdyby tak było, ukarałby Natana, który dzięki ludzkim sędziom pewnie wyjdzie bez szwanku) lecz według prawa, które ludzkiemu rozumowi się wymyka: ginie najlepszy, grzesznik znajduje oczyszczenie w nieszczęściu, a zbrodniarz umyka przed karą”. Mamy zatem sprawiedliwość, jaką dyktuje nam nasza ludzka moralność oraz sprawiedliwość boską. „Kapłanami” tej pierwszej są przybyli na miejsce sędziowie, tej drugiej – artysta Joas. Werdykt wydany przez sędziów „ludzkich” zostaje tu unieważniony przez Boga, który wydaje swój bezwzględny i ostateczny wprawdzie, ale sprawiedliwy wyrok. Ten finałowy rozdźwięk między sprawiedliwością boską a ludzką każe nam zastanowić się przede wszystkim nad ułomnością tej naszej – ludzkiej; ułomnością naszego spojrzenia na świat i tegoż świata osądu. Nieoczekiwanie zatem tragedia Wyspiańskiego staje się sądem nad sędziami i ich sądzeniem. Wystawiona w czasie, gdy we współczesnej Polsce sądy stały się przedmiotem osądu państwa, dokonywanym w imieniu tzw. suwerena, staje się niechcący sztuką polityczną i głośnym ostrzeżeniem dla tych, którzy ze „sprawiedliwością boską” na ustach chcą załatwiać sprawy w stylu Samuela. Wątek ten jednak nie jest w spektaklu eksploatowany. I dobrze, bowiem pomysł, żeby bohaterem tytułowym spektaklu w Ludowym był po prostu współczesny człowiek jest dużo bardziej ciekawy i nośny.

Bogajewska, wprowadzając zabieg teatru w teatrze, zmienia perspektywę. Nie tylko dosłownie (przenosząc widownię na scenę), lecz także metaforycznie. Widz z zasady przychodzi do teatru, by coś przeżyć. Dostaje bohaterów, opowieść o nich i ma dwie drogi: albo się, wiedziony ludzką empatią, tym bohaterom i ich historii poddaje – albo nie. W pierwszym przypadku identyfikacja z postaciami dramatu prowadzi do współodczuwania, które jest koniecznym warunkiem głębokiego przeżycia, w drugim – niemożność wczucia się w sceniczne problemy bohaterów powoduje, że oglądamy ich historię na chłodno, bez emocji. Obie drogi kończą się sądem, który widz wydaje po spektaklu. W kontekście sztuki Wyspiańskiego pytaniem kluczowym jest, który z tych sądów jest bardziej sprawiedliwy, bliższy „sprawiedliwości boskiej”. Wydaje się, że ten pierwszy, oparty na utożsamieniu się i empatii, pozwala on bowiem głębiej wniknąć w naturę bożej (absolutnej) sprawiedliwości i jej nieoczywiste ścieżki, a także w samego człowieka i jego naturę. Argumentem byłaby tu historia króla Salomona i słynnego sądu nad dzieckiem. Uwierzył on nie słowom, lecz matczynej miłości. To one pozwoliły mu wydać sprawiedliwy – nie tylko w planie ludzkim – wyrok.

Bogajewska, sadzając nas na scenie i czyniąc z nas bohaterów swojej sztuki, zmusza nas do sądzenia samych siebie. Robi to w sposób inteligentny i zaskakujący. W jej spektaklu Dziad przychodzi po sprawiedliwość do karczmy/teatru i ją dostaje, przy okazji demaskując i ośmieszając ziemskich „sędziów”: tych scenicznych, ucharakteryzowanych na gości knajpy i nas, widzów. Nie chodzi bowiem o historię, jaka się akurat na scenie wydarza, ale o nasz do niej stosunek. A przez to – o nasz stosunek do innych ludzi i ich opowieści. Dramatycznie wyglądała scena, w której Joas nieświadomie wykonuje karę boską, mówiąc prawdę i doprowadzając dramat dziada i Jewdochy do sprawiedliwego końca. Bo artysta (skrzypek, aktor, reżyser) ma obowiązek za wszelką cenę mówić prawdę. Wbrew jakiejkolwiek „ludzkiej moralności”. To nie tylko obowiązek, lecz wręcz tragiczna misja, która polega często na byciu „bożym naczyniem”, na przepuszczeniu przez siebie energii danej od Boga. Może się to skończyć dla „naczynia” bardzo źle. Na tym polega tragizm proroka Joasa, tragizm aktorki Pankiewicz, tragizm Bogajewskiej i każdego artysty.

Pisałem na początku, że scena finałowa mnie nie obeszła. Czyżby zatem zabrakło mi empatii? Wydaje się to bardziej skomplikowane. W pierwszej scenie zobaczyłem Joasa, oddałem się jego muzyce i poczułem, że mówi prawdę. Łzy wzruszenia były tego dowodem, ale też dowodem na to, że mam w sobie empatię. Uwierzyłem mu sercem, co pozwoliło mi prawidłowo osądzić jego słowa oskarżenia w finale. (Przypomnę, że nie widzimy tu sceny zabójstwa, mamy jedynie słowa przeciw słowom). Inaczej rzecz miała się z Samuelem. Jemu – jako widz – nie uwierzyłem, w związku z tym zupełnie nie obeszła mnie scena jego rozpaczy nad ciałem dziecka. Stało się prawdopodobnie tak dlatego, że aktor nie wykrzesał w sobie odpowiednich emocji. W związku z tym poczułem, że kłamie. Podobnie jak król Salomon w stosunku do kobiety, która nie była matką. Byłem otwarty na jego emocje, ale ich nie dostałem, bo ich nie było, więc osądziłem go poprzez brak tych emocji. Jeśli więc nie uwierzyłem Wojciechowskiemu, to w jaki sposób mam uwierzyć Samuelowi? Wychodzi zatem na to, że jedyną drogą do oddzielenia prawdy od kłamstwa są emocje a niezbędna do tego jest empatia. Jeśli się ją ma, to nie ma problemu, ale co zrobić, jeśli się jej nie ma. Nie mam pojęcia. Brak empatii to niestety jedna z najważniejszych chorób naszych czasów, a przy tym – jak pokazuje Bogajewska w Sędziach – dla teatru śmiertelna. W dniu, w którym ostatni człowiek na nią zapadnie – teatr przestanie mieć rację bytu. Stanie się jasełkowym zlepkiem martwych scenek.

Aktorzy są w większości znakomici. Całą tę opowieść dzierży w dłoni Piotr Pilitowski jako Dziad. Jego zapalczywa, czerwona od skrywanych emocji twarz, długo jeszcze po spektaklu stawała mi przed oczami. Bardzo dobre role stworzyli Weronika Kowalska (Jewdocha) i Cezary Kołacz jako Natan. Podobała mi się ostrość i temperatura relacji, jaką dokładali do swoich wyraziście tworzonych, niełatwych ze względu na archaiczny język, postaci. Ciekawy był również androgyniczny Joas, Mai Pankiewicz. Aktorce udało się przełamać swoją kreacją naturalistyczną konwencję dramatu Wyspiańskiego. Najsłabszym ogniwem był tu Samuel Jacka Wojciechowskiego, ale w teatrze trzeba mieć czasem szczęście. Paradoksalnie jego nieprawdziwa momentami kreacja stała się na koniec jednym z najmocniejszych i najprawdziwszych argumentów w walce o wiarę w teatr i emocje człowieka. Brawa należą się też Barbarze Ferlak za niezwykle ciekawą scenografię.

Bogajewska zrobiła bardzo dobry spektakl. Nie jest to jednak spektakl łatwy. Trudno się dziwić – wszak już sami “Sędziowie” są utworem wielowymiarowym i złożonym. Twórcom z Teatru Ludowego udało się jednak nie tylko ukazać tragedię Wyspiańskiego w nowym, zaskakująco aktualnym świetle, lecz także użyć jej do zrobienia błyskotliwego przedstawienia, docierającego do jądra współczesnych problemów człowieka. Porusza ono tym mocniej, że w swoim „sądzeniu” się czasem potyka. Wtedy do głosu dochodzi „sprawiedliwość boska”, która nieomylnie wskazuje nam, gdzie leży prawda.

Popularne

Obrazek
09.05.2011

GDZIE SŁOWA SIĘ KOŃCZĄ, TAM MUZYKA SIĘ ZACZYNA

Zapraszamy 14 maja o godz. 19.00 - wstep wolny Belteatro Associazione Professionalità Spettacolo - GOŚCINNIE NA SCENIE POD RATUSZEM Koncert-spektakl na głosy i lutnie poświęcony twórczości braci Galilei

Zobacz więcej
Obrazek
04.05.2011

UDAJĄC OFIARĘ. ODLICZAMY DNI DO PREMIERY

W przerwach między próbami rozmawiamy z reżyserem o życiu i teatrze Rozmowa pierwsza

Zobacz więcej