Derek Benfield Akt równoległy reż. Tadeusz Łomnicki Komedia
Duża Scena
2h (Z JEDNĄ PRZERWĄ)
normalny: 77 pln , ulgowy: 55 pln
O spektaklu
I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się od zamieszczonej w gazetce parafialnej reklamy miłego, uroczego i zacisznego hoteliku. Pewnego wieczoru zjawiają się tam dwie pary kochanków i jak zapewne domyślacie się Państwo, każdy z nich pełnoprawnego małżonka zostawił w mieście. I w tym momencie ten opis właściwie powinien się skończyć, aby nie popsuć Wam zabawy, co i tak jest zupełnie niemożliwe! Jeden z najbardziej zabawnych tekstów, jaki kiedykolwiek został napisany dla teatru. Opowieść o trudach tego „pierwszego” skoku w boku i małżeńska komedia omyłek, ale czy tylko? Tak naprawdę jest jeszcze jeden ważny, tajemniczy bohater - zupełnie niegroźny, nieco fajtłapowaty, nieco powolny i trochę ...Ale zobaczcie sami, bycie zaskakiwanym jest nieprawdopodobnie śmieszne i urocze.
premiera 28 maja 2017, Duża Scena
361 premiera Teatru Ludowego
*Spektakl przeznaczony jest dla widzów od 16. roku życia.
___________________________________
Nowa recenzja spektaklu AKT RÓWNOLEGŁY od portalu Kulturatka.
„Akt równoległy” to sztuka, która gości już ponad trzy lata na scenie Teatru Ludowego, a mimo to cieszy się ogromnym zainteresowaniem publiczności, która bawi się wybornie w trakcie tego przedstawienia i nagradza aktorów owacjami na stojąco. Tadeusz Łomnicki pokazuje krakowskim widzom, że dobre komedie można nie tylko zobaczyć na deskach Bagateli, ale również w Nowej Hucie.
„Akt równoległy” to farsa oparta na małżeńskiej komedii omyłek i nagłych zwrotach akcji brytyjskiego dramatopisarza Dereka Benfielda, po którą chętnie sięgają reżyserzy z całego świata. W teorii malutki hotelik na obrzeżach miasta, który reklamuje się w parafialnej gazetce wydaje się być idealnym miejscem na skok w bok. Tu nikt nikogo nie przyłapie na gorącym uczynku, a szansa, że spotka się kogoś znajomego jest równa zeru. Trzeba tylko znaleźć odpowiedni moment, aby wyrwać się z domu nie wzbudzając podejrzeń drugiej połówki i wszystko powinno się potoczyć jak w najgorętszych snach: namiętny seks, schłodzony szampan i deska najlepszych serów. Plan jest genialny. Sprawa może jednak przybrać zupełnie inny obrót, jeśli na identyczny pomysł wpadnie w tym samym czasie więcej niż jedna para spragnionych siebie kochanków, a standard hotelu rozmija się z oczekiwaniami nawet niewybrednych gości. Ponadto pracownik obsługi hotelowej, który jest wścibski, a jednocześnie mocno gapowaty, może zwiastować pojawienie się kłopotów. Ale czyż można mu się dziwić? W końcu nie co dzień w hotelu melduje się dwóch panów Smith, którzy niecierpliwie oczekują na swoje partnerki planując słodkie tête-á-tête.
Scenografia, którą wykreowała Ewa Mroczkowska sprawia, że od momentu wejścia na widownię czuje się atmosferę prowincjonalnego hotelu, rzadko odwiedzanego przez gości i mającego lata świetności już dawno za sobą. Na najdalszym planie widoczne są obrotowe drzwi, które prowadzą do ciągnącego się przez całą scenę hotelowego holu. Po obu stronach sceny stworzono piętro, na które wchodzi się po schodach. Na poziomie tym znajdują się dwa pokoje, których nazwy: malinowy i niebieski nie pozostawiają wątpliwości co do ich wystroju. Na pierwszym planie po prawej stronie, widoczna jest niewielka pusta recepcja, za którą znajduje się zaplecze, zaś po lewej stronie został ulokowany kiepsko wyposażony bar hotelowy, który oddzielony jest barowymi drzwiami od restauracji.
Intryga jak na farsę przystało nie jest zbyt skomplikowana. Nie trzeba być mistrzem dedukcji, żeby domyślić się, że czwórkę gości hotelowych łączy znacznie więcej niż wspólne nazwisko. Jednak, aby nie popsuć Państwu zabawy, nie zdradzę jaką rolę odegra w tych pozamałżeńskich perypetiach portier Ferris oraz czy mimo napotkanych problemów parom uda się wylądować w łóżkach. Mogę jedynie zapewnić, że sztuka jest pełna zabawnych sytuacji, niezwykłych zwrotów akcji, gagów oraz dowcipów językowych.
Należy podkreślić, że zrobienie dobrej farsy nie jest łatwe dla reżysera, gdyż podlega ona natychmiastowej recenzji widzów. Na scenie powinno być śmiesznie, a na widowni powinny wybuchać salwy śmiechu. Jeśli jest cisza na sali, to znaczy, że nie udało się reżyserowi zrealizować założonego celu. W farsie nie można pozwolić sobie na żadną dłużyznę, nie obroni się również żaden skrót. Przedstawienie Tadeusza Łomnickiego ani razu nie gubi rytmu, a pomysł z wykorzystaniem efektu zwolnionego tempa w najważniejszych momentach spektaklu sprawia, że publiczność bawi się znakomicie, co i rusz wybuchając niepohamowanym śmiechem.
O sukcesie tego spektaklu decyduje również świetne dobranie zespołu aktorskiego przez reżysera. Prym wiedzie tu Piotr Pilitowski w roli Ferrisa. Pozostanie chyba jego słodką tajemnicą, jak on w tych wszystkich intrygach się nie pogubił i nadążył za licznymi zwrotami akcji. Seksowna i zmysłowa oraz znakomita w odgrywaniu swej roli Anna Pijanowska z pewnością rozpaliła zmysły niejednego mężczyzny na widowni. Wspaniałym kunsztem aktorskim popisał się również Maciej Namysło w roli bardziej hojnego Pana Smitha.
„Akt równoległy” to dwie godziny niewymuszonego śmiechu. Jeśli prawdą jest stwierdzenie, że kluczem do rozśmieszenia ludzi jest przede wszystkim poczucie humoru, to Tadeusz Łomnicki udowadnia tą sztuką, że mu go nie brakuje. Gorąco polecam wybór tego spektaklu – z pewnością spędzą Państwo uroczy wieczór w teatrze zapominając o troskach dnia codziennego.
„Akt równoległy” Dereka Benfielda w Teatrze Ludowym
Cichy, niepozorny hotelik położony gdzieś na uboczu. Dwie pary chcące zerwać z małżeńską monotonią i złamać przysięgę wierności. Jeden wścibski i niezbyt lotny portier. Farsa wyreżyserowana przez Tadeusza Łomnickiego, której premiera prasowa odbyła się 26 maja dostarcza dużą porcję rozrywki na dobrym poziomie. Umiejętnie zrealizowana i świetnie, żywiołowo zagrana z banalnej komedii pomyłek staje się spektaklem o sporym potencjale, zapewniającym dwie godziny soczystego śmiechu.
Jak to w farsie bywa, intryga jest banalna, a fabuła niezbyt skomplikowana. Pan Smith postanawia po raz pierwszy w życiu zerwać z małżeńską wiernością i spędzić romantyczny weekend z Panią Smith. Na analogiczny pomysł wpada zupełnie inny Pan Smith z inną Panią Smith. Tak oto cała czwórka trafia do zacisznego hotelu Oaza, o którym obie Panie Smith dowiedziały się z … parafialnej gazetki. Bardzo szybko okazuje się jednak, że te dwie pary łączy nie tylko chęć zdradzenia współmałżonków …
Akcja spektaklu toczy się w hotelowym entourage’u pomysłowo wykreowanym przez Ewę Mroczkowską. Typowa dla farsy równoległość akcji scenograficznie została rozwiązana dwoma pokojami – niebieskim i malinowym ulokowanymi po dwóch stronach sceny. Centrum tej przestrzeni stanowi hall i portiernia, w tyle – wahadłowe drzwi wejściowe. Jest też umowny bar z „zawartością” i maleńka recepcja.
Farsa to gatunek lekki, jednak wymaga sporych umiejętności i szczególnej dyscypliny. Słowem, nie jest łatwa do zagrania. Aktor ma w farsie trudne zadanie, ponieważ jego reakcja w sytuacji in flagranti ma być taka, jakby grał w dramacie. Zmienia się jednak kontekst, ponieważ ludzie się z niego śmieją. Nie można tych spraw przerysować, bo przestają być dowcipne. Tadeusz Łomnicki, doświadczony aktor, znakomicie trzymał się tej zasady budując Akt równoległy. Jego spektakl jest dynamiczny, nie traci ani na chwilę rytmu i energii. Bardzo ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie w kulminacyjnych fragmentach scen w zwolnionym tempie (które aktorzy zagrali po prostu świetnie), co wprowadziło do akcji dystans wzmacniający w istotnych momentach potencjał komediowy.
Dobra farsa sprytnie opisuje rzeczywistość – poprzez dowcip sytuacyjny i werbalny, czy różnorodne gagi ukazuje wady, słabe punkty i mankamenty relacji międzyludzkich. Reżyser Aktu równoległego przedstawił piątkę swoich bohaterów w bardzo charakterystyczny, zróżnicowany sposób dając im wiele szans na zaskakujące przeobrażenia. W hotelowych przygodach prym wiedzie portier Ferris (znakomity Piotr Pilitowski) – z pozoru mało lotny i nie grzeszący inteligencją, za to w kluczowych momentach sprytny i skory do przejęcia sterów losów otaczających go postaci. Dużo humoru w popisowy sposób dostarcza Roger (świetny Paweł Kumięga). Nieco mniej wyrazistą, ale ujmująco fajtłapowatą postać kreuje Karol Polak jako Geoff. Bardzo udaną rolę Helen stworzyła Katarzyna Tlałka – energetyczną, zabawną, z dużym dystansem do siebie. Nieco mniejsze pokłady autoironii ujawniła w części pierwszej Anna Pijanowska jako Sally, za to po antrakcie w pełni rozwinęła swoje możliwości ponętnej, ale zdesperowanej mężatki.
Nowy spektakl Teatru Ludowego to duża dawka dobrej rozrywki na wysokim poziomie realizacyjnym i wykonawczym. Inteligentnie poprowadzona akcja, nienachalny, ale zastosowany z dużym wyczuciem momentu humor werbalny i sytuacyjny, dowcipne dialogi, bardzo dobra gra aktorska i sprawna reżyseria to główne atuty przedstawienia. Do tego spory dystans do żartobliwego gatunku i dobra energia tryskająca ze sceny wprowadzają publiczność w radosny, lekki, kulturalny błogostan, który trwa jeszcze długo po opuszczeniu widowni.
Polecam zdecydowanie.
Łukasz Drewniak
K/153: O cierpieniu
Było tak. Jechałem do Nowej Huty przekonany, że Tadeusz P. Łomnicki, na co dzień aktor Teatru Ludowego, zrobił na Dużej Scenie Akt przerywany Tadeusza Różewicza. Jak się czyta niedokładnie internetowe newsy o premierach, to chyba można się pomylić, prawda? No i był tak z dziesięć lat temu Różewicz w Hucie – Henryk Baranowski zrobił tu Starą kobietę z Anną Polony. Do dziś pamiętam fitness śmiertelnie znudzonej Patrycji Durskiej, której reżyser kazał leżeć plackiem dwie godziny z dwoma koleżankami w stercie śmieci. Innych zadań aktorki nie miały, więc Durska zaczęła się gimnastykować. Nałożyły mi się teraz te dwa tytuły, dwie epoki teatralne, prawda, moja wina. Ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że tuż po wyjściu z taksówki coś jednak mnie tknęło – mało ludzi, martwy plac przed teatrem. Czyli jednak Beckett i jego Akt bez słów? Może zbudowali widownię na scenie, może aktorzy czołgają się po podłodze nieco dłużej niż w partyturze? Tadeusz P. Łomnicki w ogóle pasuje mi na aktora beckettowskiego, zwłaszcza że jego wielki imiennik grał Krappa. Mógł przewrotnie sięgnąć po Becketta? Mógł. Wbiegam po schodkach, a tam na szklanej szybie zdjęcie ze spektaklu – piątka ubranych aktorów uszeregowanych w tak zwanej gąsienicy: ja ciebie za bioderka trzymam, a ona mnie… Estetyka fotki jak z najlepszych lat teatru Kwadrat. Cóż. Też mam wiele nieefektownych zdjęć. Nazwisko Derek Benfield nic mi nie mówiło, no ale kto chodzi do teatru na autora, no kto? Wszedłem. Wyjaśniła się sprawa pustego placu – wszyscy widzowie już byli w środku, „sala nabita jak fajka Magritte’a”. W bufecie – oblężenie. Jeszcze tylko kąśliwa uwaga zaniepokojonej dyrektor Bogajewskiej: „To jest farsa, panie Łukaszu, czy to na pewno dla pana?”. Obruszyłem się. Ja nie mam poczucia humoru, ja? Co to ja Witek Mrozek jestem? Proszę, wszyscy na galowo, a tylko ja w T-shircie. I kto się lepiej ubrał na farsę? Ludzie, w marynarkach, smokingach, sukniach wieczorowych nie da się przecież dobrze śmiać, nie da się śmiać do rozpuku. Sami nie wiecie, ile ryzykujecie. Coś popęka, coś się obluzuje, zniszczy i wymnie. Farsa to nie jest przecież rozrywka intelektualna, to jest ciężka śmiechowa robota. Śmiejemy się, że tak powiem, fizjologicznie. Cierpimy z powodu śmiechu. Raz jeden opluła mnie widzka, która zadławiła się ze śmiechu na sąsiednim fotelu. Widziałem też pana, który parsknął śliną na trzy rzędy. Śmiech farsowy jest śmiechem wszechogarniającym, na dobrej farsie brzuch śmieje się szybciej niż gęba. Zamienia się w kaszel i przedśmiertne rzężenie. W teatrze STU i Bagateli opowiadają legendy o widzach, którzy excusez le mot, wręcz posikali się ze śmiechu. Nie wiem, nie widziałem, nie siedziałem obok, może.
Usiadłem dla bezpieczeństwa z brzegu, w tylnym rzędzie. Zaczęło się.
Zaciszny pensjonacik gdzieś na angielskiej prowincji. Na scenie zbudowano dwa realistyczne pokoiki na podwyższeniu. Luka pomiędzy nimi to korytarz hotelowy, proscenium – lobby z recepcją i przejściem do restauracji. Przypomniałem sobie, że w farsie miejsce jest prawie tak samo ważne jak bohaterowie, to ono stwarza niespodziewane komplikacje, stawia opór, generuje nonsensy, utrudnia rzeczy proste. Przestrzeń farsowa bywa generalnie zawsze przeciwko człowiekowi z farsy. Pensjonacik ze sztuki Benfielda przeżywa akurat turystyczne oblężenie. Zjawia się dwóch panów, podają to samo zmyślone nazwisko i w dwóch pokojach czekają cierpliwie na przyjazd swoich partnerek. Recepcjonista, Ferris, zastępujący chwilowo swoją siostrę, właścicielkę obiektu, od razu domyśla się celu ich wizyty. Romansik na boku, niezobowiązujący seks pozamałżeński w pełnej dyskrecji i za porozumieniem stron. Piotr Pilitowski jest podekscytowany całą sytuacją, nic przecież tak nie cieszy jak występek bliźniego i nieudolne próby jego zamaskowania. Pilitowski gra pięćdziesięcioletniego żwawego jeszcze bon vivanta z bokobrodami; najchętniej obsłużyłby obie panie i obu panów, oskubał ich z napiwków, wtrącił się na trzeciego albo i na piątego do orgii. Ma jednak, jak to Anglik, nawet hipsterski Anglik, minimalne poczucie odpowiedzialności za pensjonat. Wierzy w przykazanie: „klient nasz pan”. Dopomóż mu, a los dopomoże tobie. Benfield przydziela Ferrisowi rolę ratownika porządku i mimowolnego generatora qui pro quo. Ferris zdaje się mieć wyższą świadomość niż reszta postaci, choćby taką, że przeczuwa, iż to, co się za chwilę stanie, będzie należeć do świata farsy. Z zabawną rezygnacją zgadza się na swoją rolę, brnie desperacko w każde kłamstwo i kamuflaż mający dopomóc ukryciu tożsamości wszystkich postaci, bo w Akcie równoległym wiedza, kto jest kim i w jakiej relacji rodzinnej znajduje się z osobą mieszkającą w drugim pokoju, ma znaczenie fundamentalne. Ale już na samym początku Ferris jak reżyser seksualnego niepokoju i moralnego nieporządku daje pierwszej damie, która pojawia się w pensjonacie, znamienny wybór: może sobie wybrać jednego z panów, skoro mają to samo nazwisko. Gdyby Sally wybrała inaczej, gdyby posłuchała rady Ferrisa, farsa potoczyłaby się w innym kierunku lub być może zakończyła od razu. Ale nie. Bohater farsy zawsze brnie w swój błąd i gmatwa wszystko do końca. Z wielkiej naiwności, wielkiego pragnienia, niecnego wyrachowania. Łomnicki świetnie obsadza uroczo schematyczny mechanizm Benfielda. Biurowy James Bond (Roger Pawła Kumingi) wyciągnął na seksualną eskapadę atrakcyjną cnotkę-desperatkę (Sally Anny Pijanowskiej), ciamajda-entuzjasta (Geoff Karola Polaka) został wybrany jako cel erotycznego eksperymentu przez kobietę wampa (Hellen Katarzyny Tlałki). Tytuł farsy Benfielda sugeruje, że kulminacją winny być dwa orgazmy w sąsiednich pokojach. Nie zdradzę chyba zbyt wiele, jeśli powiem, że oczywiście do seksu nie dochodzi. Mamy za to wstrząsającą symultankę i błędy równoległe: wtargnięcia Ferrisa do obu pomieszczeń w kluczowych momentach pod pretekstem naprawy zepsutego telefonu, rozsądny dezabil obu pań, histeryczne reakcje panów na zagrożenie z zewnątrz (tym razem nie chodzi o Ferrisa), utrata spodni, przechodzenie po gzymsie z pokoju do pokoju, zepsuty samochód, nieczynną restaurację, wymianę partnerek, damską bójkę, upojenie alkoholowe, zajadanie stresu czekoladkami, dwa daremne wzwody, wstrząsające rozpoznanie, schwytanie na gorącym uczynku, kaca moralniaka, święte oburzenie. Czyli wszystkie chwyty z farsowego katalogu odfajkowane. Wydają się być jednak w nowohuckim wydaniu zaskakująco świeże i prawdopodobne. Machina sceniczna furczy aż miło. Ludzki supeł wiąże się sam, a biedny Ferris jest jak informatyk, który próbuje rozplątać stare kable pod stołem albo za szafą. Nie da się, niestety nie da. To nie jest kabel, „to nie jest fajka”. Świat farsy tak naprawdę ukrywa w śmiechu i idiotyzmie prawdziwy węzeł tragiczny. Niemożność zwycięstwa chcenia nad niemocą. Pragnienia nad realizacją. Człowiek farsowy nie da rady zapanować nad rzeczywistością, ujawnia tylko jej piętrowe powikłanie. Los i przypadek śmieją się z woli i rozumu. Reżyser w chwilach największego stężenia absurdu lub seksu spowalnia ruch postaci – podlewa ich dziwaczność muzycznym sosem. To trochę tak, jakbyśmy nagle wchodzili do głowy recepcjonisty, postrzegali rzeczywistość jego oczami. Coś sobie chłopina popala za kulisami, coś za ten jego luz i niefrasobliwość odpowiada. Jeśli farsa jest szybka – śmieszy nawet przemoc i śmierć, jeśli spowolnimy akcję, przejdziemy na inny poziom recepcji. Łomnicki patrzy i bada, z czego się wtedy śmiejemy. W Hucie ryk widowni zagłusza wtedy nawet muzykę.
To bardzo demokratyczne przedstawienie – mam na myśli demokrację żartu, jego dystrybucję między wszystkich aktorów. Helen Tlałki zjadłaby cały pensjonat na dwa sposoby – seksualny i gastryczny, Sally Pijanowskiej po alkoholu jest marzeniem każdego w miarę trzeźwego mężczyzny bez skrupułów, Kumięga nawet antypatycznemu Rogerowi daje chwilę patetycznego komizmu, Polak nie gra angielskiego tylko oczywiście polskiego ścichapęka. Tak, przyznaję, turlałem się ze śmiechu w moim T-shircie na widowni Ludowego, z premedytacją mogłem też naruszyć fryzurę pani z rzędu przede mną. Wymięci wyszliśmy z sali po długich oklaskach. Nie najgorszy to pomysł na spektakl popularny. Farsy dzielą się z grubsza na farsy euforycznie prokreacyjne i melancholijnie erotyczne. To, co zrobił na scenie Ludowego Tadeusz Łomnicki zaliczyłbym jednak do pierwszej grupy. Może dlatego, że do ukłonów aktorzy wyszli w wyjściowej konfiguracji pokojowej. Czyli po przemyśleniu sprawy ich bohaterowie uznali, że kiedy wszystko i tak jest już jasne, warto sobie dalej desperacko pogrzeszyć. Z błogosławieństwem osoby najbliższej. Pragnę tylko tego, czego pragnie mój bliźni – mawiał nieodżałowany René Girard. Jeśli wywiedziona z jego tezy tak zwana „zasada równoległości” Łomnickiego upowszechni się w Krakowie, biskup Jędraszewski będzie miał kłopot.
Nagrody i wyróżnienia
- LAUREAT ZŁOTEGO MIEDZIAKA – Nagrody Publiczności XX Obliczy Teatru – Polkowickich Dni Teatru 2018.
- GRAND PRIX NA XXIII OGÓLNOPOLSKIM FESTIWALU KOMEDII TALIA 2019.
Twórcy
tłumaczenie: Emilia Miłkowska
reżyseria: Tadeusz Łomnicki
scenografia: Ewa Mroczkowska
muzyka: Adam Prucnal
konsultacja choreograficzna: Justyna Kaczmarska
asystent reżysera: Karol Polak
inspicjent: Anita Wilczak - Leszczyńska
sufler: Martyna Rezner
Obsada
- Roger: PAWEŁ KUMIĘGA
- -: MACIEJ NAMYSŁO
- Geoff: KAROL POLAK
- Sally: WERONIKA KOWALSKA
- Helen: KATARZYNA TLAŁKA
- -: MARTA BIZOŃ
- Ferris: PIOTR PILITOWSKI