Z FOTELA MACIEJEWSKIEGO: OSTATNIA RODZINA
Reżyserski powrót Jacka Poniedziałka do Krakowa ma szczególne znaczenie. To nie tylko jedna z najlepszych sztuk Williamsa,...
KOTKA NA GORĄCYM BLASZANYM DACHU w reżyserii Jacka Poniedziałka w Nowej Hucie:
Rozgrzany dach, blacha falista, jest gorąco. Spektakl Jacka Poniedziałka rozpoczyna wspaniała taneczna uwertura w wykonaniu Tomasza Bazana (zamiennie z Łukaszem Przytarskim). Profil mężczyzny – sportowca. Synonim męskości, stopniowo zdzierający z siebie tę męskość, zasypujący ją talkiem, zginający się w pół. Tancerz odrywa stopy, unosi głowę do góry, zanika. Skipper umiera.
Reżyserski powrót Jacka Poniedziałka do Krakowa ma szczególne znaczenie. To nie tylko jedna z najlepszych sztuk Williamsa, której nowe tłumaczenie Poniedziałka dało w polskich teatrach nowe życie i drugą młodość, ale także opowieść znakomicie metaforyzująca wszystkie współczesne lęki przenikania się ze sobą sfery pragnienia i popędów, ambicji i pożądań ukrywanych w ramach ciągle obowiązującego społecznego konwenansu.
***
Wiemy tylko tyle, że to będzie ostatnie już takie rodzinne święto, ostatnia, przedśmiertna stypa. Maggie, tytułowa kotka (Iwona Sitkowska), jak zawsze żebrze o cień miłości Bricka, wyniosłego, małomównego introwertycznego męża przystojniaka (Wojciech Lato), zapijającego każdą kolejną minutę względnej świadomości, wyczekującego momentu kompletnego zatracenia – jak mówi „kliku” w mózgu, po którym nie ma już niczego, tylko mrok.
Na przecięciu tej pary znajduje się brat Bricka – Cooper (bardzo dobry Patryk Palusiński) i jego żona, intrygantka i denuncjatorka, „wiecznie w ciąży” – Mae (Mirosława Żak): para jak z żurnala, kwintesencja obiegowych prawd, szczęścia na zamówienie, z na trwałe przyklejonym sztucznym uśmiechem maskujących zakłamanie i rosnący niesmak w ustach. Rozdającymi karty wydają się jednak rodzice – Duży Tata (Kajetan Wolniewicz) i Duża Mama (świetna Beata Schimscheiner). To przypuszczalnie ostatnie urodziny Dużego Taty, umierającego na raka chamowatego, impertynenckiego, ojca-miliardera. Duży Tata czuje tylko wstręt. Nienawidzi żony i rodzinki, tych wszystkich mizdrzących się do niego ludzi, być może kocha tylko Bricka, ale Brick jest martwy. Martwy za życia. Znieczula się alkoholem, z rzadka cedzi jakieś zdanie, nie widzi poświęcenia żony, nie zauważa nadchodzącej rodzinnej katastrofy. Nie potrafi powiedzieć: „Tak, jestem gejem; tak, małżeństwo z Maggie nie miało żadnego sensu”, udaje za to homofoba, pogrążając się jeszcze bardziej, tymczasem po śmierci Skippera, przyjaciela i kochanka, nie potrafi już nic. Jak tamten chce się tylko zapić. Usłyszeć ostatni „klik” i zniknąć.
Jacek Poniedziałek daje aktorom szansę na wybrzmienie tekstu Williamsa, jednego z najważniejszych w światowej dramaturgii, czując, że nie wolno neutralizować go nadmiarem konceptów inscenizatorskich. Tutaj słowo jest atrakcyjne, słowo staje się siłą napędową. Rodzina Pollittów usytuowana w wyabstrahowanej, ciemnej przestrzeni, zaprojektowanej trafnie przez Michała Korchowca, kolejno zanika za tiulowymi kotarami. Owo zanikanie to właśnie tytułowy rozgrzany dach. Zapadanie się w sobie: z gorąca lub z zimna. Choroba Bricka jest przecież zaraźliwa. Na tę samą niemoc choruje Maggie, prężąca się do seksualnego spełnienia, ale w zamian otrzymująca jedynie głuche milczenie, Duża Mama – wciąż pełna wigoru, nonszalancka i pewna siebie, ale w gruncie rzeczy tak samo, jak jej rodzina, przerażona życiem po śmierci męża, ale i życiem i razem z nim. Identyczna przypadłość „zanikania” drąży nawet prostacką Mae, wyfiokowaną lampucerę w zaawansowanej ciąży trzymającą się za brzuch, ledwo chodzącą, ale nadal sączącą jad, tyle tylko, że poza tym jadem, nie ma już w niej niczego: ani miłości do męża, ani przywiązania do dzieci, tylko zgorzknienie i niepokój. O to, co wydarzy się dzisiaj i jak wytrzymać jutro.
***
Nowohucki spektakl jest zwarty, zdyscyplinowany. Jacek Poniedziałek (przypominam – również autor przekładu) skrócił nieco dramat(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... Williamsa, uwspółcześnił go jeszcze bardziej – a chociaż uważam, że niektóre mocno slangowe partie dialogów są przesadzone i brzmią niewiarygodnie, a samo przedstawienie jest trochę zbyt krótkie i w zasadzie pozbawione finału, całość przyjąłem z satysfakcją. To mocno aktorski spektakl oparty na doskonałym tekście, jakich niewiele można zobaczyć w Krakowie. Debiutujący w roli Bricka Wojciech Lato, jeszcze student Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, ma wszelkie dane, żeby stać się ważnym nazwiskiem w polskim teatrze czy kinie. Męski, zdecydowany, ale zarazem dziwnie odrębny, nieprzystający do rzeczywistości, somnambuliczny. Iwona Sitkowska jako Meggie w końcu dostała rolę w której mogła zademonstrować zarówno wdzięk, jak i dramatyzm. Być może w premierowym spektaklu oboje aktorów zjadła trochę trema, nie mam jednak żadnych wątpliwości, że wybór Poniedziałka był słuszny i trafiony. Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak kreacja Kajetana Wolniewicza w roli Dużego Taty. Rozmowa ojca z synem: Dużego Taty z Brickiem, to najwspanialszy moment przedstawienia. Uczuciowy szantaż, wymuszanie energii przez umierającego człowieka od syna który postanowił zapaść się w sobie. Wolniewicz, od lat jedno z najważniejszych nazwisk teatralnego Krakowa, jest wiarygodny jako rodzinny satrapa, lubieżny, wulgarny satyr, ale i czuły rodzic, autentycznie zaniepokojony losem zatracającego się dziecka. A może po prostu dostrzegający w Bricku własne odbicie. Lustro tego, kim chciałby być, gdyby się odważył. Problem tej dwójki, problem całej rodziny Pollittów, i wszystkich rodzin – w Nowej Hucie i gdziekolwiek indziej, polega jednak na tym, że tego nie potrafimy. Nie umiemy nazywać rzeczy po imieniu. Nie chodzi o wykrzykniki: kocham, lubię, nienawidzę…, tylko o nazwanie uczucia lub jego braku. A od tego trzeba by zacząć. Nie zaczynamy.
link do tekstu:Z fotela Maciejewskiego: OSTATNIA RODZINA
Popularne
PYZA NA POLSKICH DRÓŻKACH - NIEDZIELNE POPOŁUDNIE DLA RODZIN - 10 KWIETNIA O GODZ. 16.00
Nie zapomnijcie tylko wziąć dzieci (jeśli jesteście rodzicami), dajcie szansę na zabawę rodzicom (jeśli jesteście dziećmi) - nasz magiczny teatralny wehikuł wszystkich pomieści.
Zobacz więcejO BRACIACH PRESNIAKOW I UDAJĄC OFIARĘ SŁÓW KILKA
Udając ofiarę to czarna komedia i kryminał w jednym. Jednak autorzy nie próbują dociekać kto zabił i dlaczego, ale zadają pytanie, co stało się ze światem w którym te wszystkie zbrodnie się wydarzyły.
Zobacz więcejOLEANNA. Z NOTATNIKA REŻYSERA
O wyborze tekstu scenicznego często decyduje przypadek. Tak było z „Oleanną” Davida Mameta. Przypadkowo obejrzałem film w jego reżyserii z udziałem W. H. Macy i Debry Eisenstadt. Film widziałem kilka lat temu… Dokładnie kiedy, nie pamiętam, za to dobrze pamiętam wrażenie, jakie na mnie zrobił. Wrażenie, co najmniej dziwne…. Nie spodobała mi się wtedy gra aktorów, jakby bez wyrazu, bez emocji, uczucia.
Zobacz więcej