ZAKŁADNICY NIE SWOJEJ HISTORII
My cały czas jesteśmy zakładnikami nie swojej historii, lecz historii naszych rodziców, którzy coś tam pamiętają, jakąś WIELKĄ PRAWDĘ lat osiemdziesiątych, siedemdziesiątych. A mi, nam, pokoleniu wychowanym po ’89 odmawia się prawa do tej historii - mówi Małgorzata Głuchowska, reżyserka spektaklu „Jak nie teraz, to kiedy, jak nie my, to kto?” wystawianego w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego - „Boska Komedia”.
Konrad Bińczyk: - Jesteś feministką. Co to znaczy?
Małgorzata Głuchowska: Polacy, gdy się czegoś boją, to na siłę próbują to nazwać i zaszufladkować. Stereotyp feministki stał się już przysłowiowy, a samo słowo "feministka" jest nacechowane bardzo negatywnie. Natomiast ja uważam, że nie kto inny, jak ludzie tworzą język i mogą go zmieniać. W związku z czym bardzo świadomie i pod włos używam tych słów na wszystkie możliwe sposoby, bo uważam, że trzeba je odmieniać przez wszystkie przypadki, aby oświetlić je od drugiej strony. Na zachodzie te wyrazy mają piękną, ciekawą, intelektualną i literacką tradycję. Denerwuje mnie ta zaściankowość, spychająca całą ideę feminizmu na margines, jako coś niedojrzałego, głupiego, „lewackiego” bez wcześniejszego dowiedzenia się, czym tak naprawdę to wszystko jest.
- Co skłoniło Cię do przedstawienia w swojej sztuce wydarzeń z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku?
- Każdy walczy o to, żeby jego pamięć była wyznacznikiem obiektywnej wykładni rzeczywistości, ale to wszystko jest tylko konstruktem, zbudowanym z tego, co świadomie zapamiętujemy, ale także z tego, co jest nieświadomie wypierane. Podczas pracy nad scenariuszem przeprowadziłyśmy wiele rozmów na ten temat. Zainteresowało nas, dlaczego powstanie warszawskie, nasze wojny i różne elementy najświeższej historii znalazły swoje odbicie w literaturze, filmie, podczas gdy stan wojenny nie. Jedna z aktorek powiedziała mi, że faktycznie wyparła to wspomnienie. Nie wiem, czy te wydarzenia są jeszcze na tyle świeże, że Ci ludzie, którzy je przeżyli, nie potrafią przekazać swoich doświadczeń innym, znaleźć dla nich jakąś metaforę.
- I właśnie dlatego postanowiłyście przedstawić te wydarzenia, aby zaczęto o nich na nowo rozmawiać?
- Na pewno ważna jest dla nas perspektywa, z jakiej chcemy o nich mówić. Mamy główną bohaterkę, Lamię, dziewczynę z tu i teraz, która przeczytała niemal wszystkie klasyki feminizmu i filozofii współczesnej, i chce zadać pytanie ludziom, którzy jeszcze żyją: Dlaczego pewne rzeczy wydarzyły się tak, jak się wydarzyły? Dlaczego na murze stoczni, w czasie strajku stoczniowcy wywiesili transparent z napisem: „Kobiety nie przeszkadzajcie nam, my tu walczymy o Polskę”, podczas gdy w stoczni siedziało mnóstwo kobiet?! To jest dla nas faktycznie ważne, żeby zaczęto o tym mówić, ale nie w taki sposób, w jaki nam się wdrukowuje. Program w szkołach jest taki, że na lekcjach historii nie dociera się do współczesności Młody człowiek, który nigdy z własnej woli nie chciał się w historię zagłębiać, wie tylko tyle, co zauważył w przelocie. Fotografie Wałęsy, jak on tym wielkim długopisem podpisywał porozumienie, pielgrzymkę papieża, ogłoszenie stanu wojennego. Sami faceci, faceci, faceci. Bardzo interesuje nas, czy solidarność był mężczyzną, czy kobietą i dlaczego był mężczyzną!
- To jest punkt wyjścia dla tego spektaklu...
- Hasłem wywoławczym każdej z premier, mających odbyć się w ramach „Boskiej Komedii”, są „pomniki polskie”. Jako, że mnie i moją dramaturżkę interesuje kobieca perspektywa, zadałyśmy sobie pytanie: Czy istnieje kobiecy polski pomnik? Odpowiedź nie cieszy: jedynymi polskimi pomnikami, oczywiście nie w sensie materialnym, ale intelektualnym, są: Matka Polska, Matka Boska i Wanda, co nie chciała Niemca. Ale co z nimi jest nie tak? Otóż one nie są realne! To nie są kobiety, to są matki, Matki Boskie no i topielica. To są pewne abstrakty, do których nam, młodym kobietom narzuca się dążenie. Oczywiście nie wprost. I jeśli ja na przykład nie chcę równać do tych ideałów, ludzie często patrzą z niepokojem. To są niby niuanse, ale tak naprawdę symptomy, które cały czas w nas pokutują, te nasze abstrakcyjne, nierealne, romantyczne kobiety. My chcemy to podważyć.
- W takim razie, jakie przewidujecie reakcje na waszą sztukę, zarówno ludzi młodych, jak i tych, którzy brali czynny udział w strajkach i ruchu „Solidarność”?
- To nie ma być spektakl dydaktyczny ani publicystyczny. My nie rozsądzamy, która z historii jest prawdziwa: Lecha Wałęsy, czy Anny Walentynowicz. W budowaniu tych postaci interesuje mnie nie ich waga i rola w wydarzeniach z tamtych czasów, ale ten moment, kiedy zostali tymi, którymi zostali. Moment przejścia. Ważna jest rozpiętość między publicznym a prywatnym „ja”. Jak zostanę zapamiętana, zapamiętany? Każda historia ma swój mit. Istnieje z jednej strony oficjalna twarz, na przykład Lecha Wałęsy niesionego na ramionach kolegów, ale z drugiej strony Wałęsy robotnika mającego w domu ósemkę dzieci do wykarmienia. I te dwa wizerunki nie potrafią się zazębić, są zakleszczone. W sztuce, występuje postać dziewczyny, dorastającej nastolatki, która nie chce, żeby jej nastolęctwo przebiegało na tej wielkiej rozpiętej karcie historii Polski. Ona sobie chce siedzieć, czytać Stachurę i być normalną nastolatką, a nie może, bo została w takiej, a nie innej historycznej, politycznej sytuacji postawiona.
- Jak w takim razie może zareagować na spektakl Krzywonos bądź Wałęsa?
- Mnie ich reakcje interesują tak samo, jak reakcje każdego innego widza. Bo ja nie robię spektaklu biograficznego, czy dokumentalnego o tamtych wydarzeniach. Wykorzystuję ich historie nie dlatego, że mnie zainspirowała ich biografia, ale dlatego, że wizerunki tych ludzi są moją własnością.
- Twoją własnością?
Kawałkiem mojej historii. Do nich samych należy tylko ich prywatne "ja", ale mają też już swoje publiczne „ja” i właśnie ono należy do mnie.
- Ale to publiczne „ja” nie musi być prawdziwe.
- Powiem więcej, to jest wszystko malowane na bieżąco. Wizerunek publiczny Henryki Krzywonos pięć lat temu był taki, że go wcale nie było, a teraz jest taki, jaki jest. Dzielna tramwajarka, która zatrzymała tramwaj, Wałęsę, a później Kaczyńskiego.
- Celem sztuki jest...
- Wsadzenie kija w mrowisko.
- Czyli wywołanie szoku?
- Nie. Celem nie jest wywołanie szoku. Chodzi o to, żeby pokazać ludziom, że patrzymy na zjawiska historyczne, polityczne zawsze z pewnego, BARDZO określonego punktu widzenia. Ale, określonego przez kogoś! Mówię tu o pokoleniowym widzeniu naszej najświeższej historii, podczas gdy tych punktów widzenia jest zyliard! Ten spektakl wyniknął w dużej mierze z braku posiadania swojego własnego doświadczenia pokoleniowego. My cały czas jesteśmy zakładnikami nie swojej historii, lecz historii naszych rodziców, którzy coś tam pamiętają, jakąś WIELKĄ PRAWDĘ lat osiemdziesiątych, siedemdziesiątych. A mi, nam, pokoleniu wychowanym po ’89 odmawia się prawa do tej historii. Nie tylko do partycypowania, ale przede wszystkim do posiadania własnego zdania na jej temat, naszego punktu widzenia – z odciętą pępowiną.
- To jest trochę tak, jak śpiewa lider zespołu Cool Kids of Death w piosence "Dwadzieścia-kilka lat", „pornografia, telewizja to mnie kształtowało”.
- No właśnie. My nie mamy doświadczenia pokoleniowego, swojego własnego Wroga.
- To może dlatego co chwilę słyszymy o pokoleniu ’90, pokoleniu JPII?
- Ale to są absolutnie sztuczne twory. Bo co miało być ich wyznacznikiem? My mamy wielką ochotę posiadania pokoleniowego doświadczenia, ale trafiliśmy na okres taki, mało wydarzeniotwórczy, a każdy z nas tylko prywatnie przeżywa własne ważne wydarzenia.
- Czym jest Nautilus, statek, w którym w dużej mierze rozgrywa się akcja sztuki?
- To konstrukt. Gigantyczny statek, który nie ma granic. Poznajemy tylko jego wycinek.
- Jednak wewnątrz maszyny można zauważyć rozgraniczenie na pokład dolny i górny.
- I parę jeszcze innych. W każdym dobrym statku futurystycznym nigdy nie wiadomo, gdzie taki statek się kończy i te wszystkie rozgraniczenia, które wydają się jasne, takie jasne nie są. Na początku jest pokład górny, później dolny, następnie okazuje się, że jest na tym statku archiwum egzystencji, a jeszcze głębiej muzeum ciał historycznych. Obraz postaci na tych pokładach przypomina karty do gry. Jest pozytyw i negatyw. Na górnym pokładzie są w zupełnie innych rolach, niż na dolnym.
- Czy my, tu i teraz, cały czas pozostajemy w Nautilusie, czy zdążyliśmy już z niego wyjść?
- Odpowiedź na to pytanie znajdzie się w przedostatniej scenie spektaklu.
Rozmawiał: Konrad Bińczyk.
Popularne
UWAGA! Expedition Syberia 2009
W połowie sierpnia wyruszyła na bezdroża Rosji charytatywna wyprawa Expedition Syberia 2009. Bierze w niej udział aktor, Mateusz Damiecki. Prawie miesiąc później ekipa z Teatru Ludowego wyrusza w wytyczonym przez niego kierunku...
Zobacz więcej