Spotkałem na Plantach Immanuela Kanta,
gdy szanty na organkach grał.
Choć jego imperatyw polegał tylko na tym,
że bardzo by się napić chciał
krzyknąłem „Mistrzu Kancie!
Ja w poważaniu mam cię
a w płaszczu żołądkówkę mam.
Zapraszam cię na ławkę, heglowską, Mistrzu, czkawkę my wspólnie pokonamy tam.”
On wstał i cały w drgawkach nie czekał już na brawka
i tam, gdzie stała ławka szedł.
Lecz w trakcie tej wędrówki
schlał mojej żołądkówki
z jej części większej większą część.
Gdy wreszcie siadł na ławce po mojej pełnej flaszce pozostał tylko pusty żal.
Tym żalem na wskroś zdjęty już nie czekałem puenty lecz w pustą się udałem dal.
Liczyłem, że na Plantach spotkawszy Mistrza Kanta na oświecenie szansę mam.
Lecz nim się oddaliłem
Kantowi ryj obiłem,
bo chociaż Kant to jednak cham.
Ref.
Czy lato, czy zima,
czy jesień, czy wiosna zawsze żołądkowo słodka.
Od świtu do zmierzchu od zmierzchu do świtu żołądkowa lekkość bytu.
Gdy pod Grunwaldzkim mostem ze Sławomirem Mrożkiem spożyłem żołądkówki dwie,
rzekł mi Sławomir Mrożek: „Wiesz, chyba się położę, bo pasztetówka zmogła mnie.”
Bo do tej żołądkówki, ćwierć kilo pasztetówki
ze Sławkiem spożyliśmy też.
Więc dziwić was nie może, że osłabł Sławek Mrożek
i sił witalnych odczuł kres.
Więc rzekłem: „Drogi Sławku, nie możesz przecież paść tu choćbyś powody ważne miał.
Ty przecież jesteś Mrożkiem
więc nie wypada troszkę,
byś pod Grunwaldzkim Mostem spał.”
„Do krypty ja nie wrócę!
Już wolę tu paść trupem!” - - zajęczał smutnie Sławek M.
„Nieznośnie jezuicki
jest klimat wokół krypty
dla kogoś kto śpi wiecznym snem.
To pomysł był, „jak z Mrożka”, by kazać mi tam zostać.
Na wieczną nudę skazać mnie.
Bo w towarzystwie marnym smętnego Piotra Skargi.
Na intelektualnym dnie.”
Ruszyłem więc ze Sławkiem na Planty, gdzie mam ławkę bo tak mi Sławka było żal.
Przykryłem go gazetką. On zasnął niczym dziecko i byłby i do dzisiaj spał,
lecz zaraz go zgarnęła
i w krypcie znów zamknęła nieprzejednana Miejska Straż.
Narodzie musisz powstać! Uwolnić Sławka Mrożka!
Jak nie, to niech was trafi szlag.
Ref.
Czy lato, czy zima,
czy jesień, czy wiosna zawsze żołądkowo słodka.
Od świtu do zmierzchu od zmierzchu do świtu żołądkowa lekkość bytu.
Gdzieś w bramie w Krzysztoforach spotkałem raz Kantora.
Obalił już pół wora sam.
Więc mówię: „Mój Tadziku, sam siedzisz w narożniku a ja tu żołądkówkę mam.
Jak widzę jesteś struty regresem polskiej sztuki, lecz na to nie poradzisz nic.
Ze stresem się uporasz,
gdy ze mną w Krzysztoforach ty żołądkówkę zaczniesz pić”.
On podniósł brwi krzaczaste i spojrzał dość dwuznacznie a potem z narożnika wstał.
Poprawił czarne szelki pociągnął łyk z butelki
i chyba coś powiedzieć chciał.
Lecz tylko cicho rzucił:
„Ja jeszcze tu powrócę”.
I wyszedł szybko w mętną noc.
Złowieszcze czułem dreszcze, bo niósł pod pachą deskę. Wiedziałem, że oberwie ktoś.
Podobno go złapali,
gdy dechą chciał przywalić artyście, co go każdy zna.
Lecz miastu temu wieszczę, że on powróci jeszcze,
bo „ratunkową deskę” ma.
Ref.
Czy lato, czy zima,
czy jesień, czy wiosna zawsze żołądkowo słodka.
Od świtu do zmierzchu od zmierzchu do świtu żołądkowa lekkość bytu
____________
Łukasz Czuj, Michał Chludziński
KRAKOWSKA LEKKOŚĆ BYTU
reż. Łukasz Czuj
Premiera 18 października 2019, Scena Pod Ratuszem
Więcej tekstów Michała Chludzińskiego dostępne w programie spektaklu.
redakcja| zdjęcia z premiery/ Anka Ryś